Drukuj

Okładka książkiNR 4 / 2003

Czułem własną bezradność

Maja Jaszewska: W lutym tego roku po raz kolejny pokazano w telewizji film Claude`a Lanzmanna Shoah. W wersji okrojonej film ten wyświetlono jeszcze w czasach PRL-u. Wywołał on wówczas falę oburzenia, zarzucono mu, że jest antypolski. W podziemnym "Tygodniku Mazowsze" bronił pan tego filmu, mówiąc: Jechałem przez getto tramwajem na basen i oglądałem po tamtej stronie umierających ludzi. Lanzmann umieścił kamerę w oczach tego Żyda, który wtedy patrzył na mnie. On musiał mniej więcej widzieć tak, jak widzi Lanzmann tych Polaków, i trudno mu się dziwić.

W czasie wojny mieszkał pan z rodzicami we Lwowie. W 1941 roku, w chwili wkroczenia do Lwowa wojsk hitlerowskich, miał pan siedem lat. Patrzył więc pan na lwowskie getto oczami dziecka. Jak odbierał pan tę przerażającą rzeczywistość?

Jacek Kuroń: Trudno mi o tym mówić. Wszystko, co z tamtych dni dzisiaj wspominam, przechodzi przez filtr doświadczenia całego mojego życia. Chwilami nie sposób oddzielić tamtych myśli i uczuć od późniejszych wniosków. Mogę odwołać się jedynie do pewnych epizodów, które pamiętam. Z tym, że zawsze będzie to tylko cząstka prawdy.
Pyta mnie pani, jak patrzyło dziecko, ale przecież odpowiedzi udzielam ja dzisiejszy, prawie siedemdziesięcioletni. Kolejna trudność polega na tym, że ja nigdy nie uważałem siebie za dziecko.

Nigdy nie czuł się pan dzieckiem?

Od kiedy pamiętam byłem wewnętrznie skonfliktowany i nie patrzyłem na nic jednoznacznie. Bardzo wcześnie objawiła mi się złożoność świata.

Mój dziadek był w Organizacji Bojowej PPS, brał udział w rewolucji 1905 roku. Tak sugestywnie przekazał mi klimat i atmosferę tamtych wydarzeń, że jako dziecko mówiłem, że uczestniczyłem w tej rewolucji. Bo tak rzeczywiście czułem.

Mój ojciec mówił o sobie, że jest trzecim pokoleniem proletariuszy-metalowców. W 1920 roku, mając 15 lat, sfałszował sobie dokumenty i poszedł na front. Uczestniczył też w powstaniu śląskim. Był maszynistą w kopalni węgla. Potem zaczął pracować jako dziennikarz. Przed wojną był socjalistą, nawet komunizował. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Lwowa bardzo szybko przejrzał na oczy. Ojciec niejednokrotnie opowiadał mi o swoich doświadczeniach. Nigdy niczego nie ukrywał i nie chronił mnie przed trudnymi tematami.

Byłem również świadomy konfliktu, jaki miał miejsce w małżeństwie moich rodziców. Uważane było ono bowiem za mezalians. Moja mama pochodziła z tak zwanego dobrego domu, z rodziny profesorsko-generalskiej. Dzisiaj wydaje się to śmieszne, że mój ojciec - będąc studentem Politechniki i dziennikarzem - uważany był za złą partię. Jednak wtedy był to autentyczny konflikt i ja miałem pełną jego świadomość.

Podobnie w sprawach wiary. Mój ojciec był osobistym wrogiem Pana Boga, a moja babka dewocyjnie pobożną katoliczką. Pamiętam jak pewnego razu nie dała żebrakowi pieniędzy - bo jak powiedziała - był Żydem, a Żydzi zamordowali Pana Jezusa. Kiedy powiedziałem o tym ojcu, ten postukał się palcem w czoło i powiedział, że Pana Boga nie ma.

Mówię pani wszystkie te rzeczy, żeby wyjaśnić atmosferę, w której się wychowywałem; bo to ona spowodowała, że w swoich odczuciach i ocenach byłem powikłany i niejednoznaczny.

Dalekie to od beztroski, z którą zazwyczaj kojarzy się dzieciństwo.

Mój ojciec wymagał ode mnie tylko jednej rzeczy - odwagi. Był absolutnie przekonany o tym, że elementarnym obowiązkiem człowieka jest walka. Żądał, żebym zawsze miał swoje zdanie i umiał o to zdanie walczyć. Chwalił mnie wtedy, gdy nie zgadzając się z nim, stawiałem mu opór. Uświadomił mi również to, że tylko przypadek decyduje o naszej narodowości. Należy pamiętać, że ówczesny Lwów był wielonarodowy - polski, ukraiński, żydowski, trochę niemiecki i trochę ormiański. Doświadczałem tego zróżnicowania wśród moich kolegów. Mieszkaliśmy z rodzicami w bloku ZUS-u. To był taki nowoczesny trend - społeczne budownictwo. Mieszkała w tym bloku postępowa inteligencja, wśród której sporo było zasymilowanych Polaków pochodzenia żydowskiego. Kolegowałem się z ich dziećmi, ale nie postrzegałem ich jako Żydów. Kwestia żydowskiego pochodzenia objawiła mi się w momencie wkroczenia do Lwowa wojsk hitlerowskich w 1941 roku. Miasto oszalało ze szczęścia. Proszę pamiętać, że żywa była wówczas tradycja austriackiego Lwowa. Ludzie żyli wspomnieniami o ck, która w ostatnim stuleciu swojego istnienia była otwarta i liberalna.

Maja Jaszewska - Jacek Kuroń

Rozmowa z Jackiem Kuroniem - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl