Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 5-6 / 2008

ROZMOWA Z PARI JINPA GYATSO

Maja Jaszewska: Jaka atmosfera panuje dziś w Tybecie, po stłumieniu marcowych wystąpień antychińskich?

Pari Jinpa Gyatso: Oceniamy, że ogólna liczba zabitych i zaginionych po marcowych protestach wynosi tysiąc osób. Jeszcze pod koniec kwietnia miała miejsce demonstracja w okręgu Ganzi. Protestowało około tysiąca demonstrantów. Chińskie siły porządkowe wtargnęły do klasztoru, obezwładniły mnichów i kazały im deptać po rzuconym na ziemię zdjęciu Dalajlamy. Kiedy ci odmówili, doszło do użycia siły. Zginęło sześciu tybetańskich mnichów.
     Pozostałym mnichom nie wolno teraz wychodzić z klasztoru. Głodują, ponieważ władze chińskie zabroniły wiernym przychodzić z jedzeniem. Wschodni Tybet jest sparaliżowany strachem. Panuje atmosfera napiętego do granic możliwości oczekiwania, czy Chińczycy zdecydują się wreszcie na rozmowy z Tybetańczykami.
Chińscy żołnierze i policja każdej nocy przeszukują domy Tybetańczyków. Gdy znajdują książkę lub fotografię Dalajlamy, dokonują aresztowania domowników i wsadzają ich do więzienia. Wszystkie telefony są na podsłuchu. Jeśli ktoś kontaktuje się z zagranicą, przychodzi policja i przeszukuje dom.
     Obecny spokój wymuszony jest siłą i strachem przed chińskimi represjami. Na uspokojenie nastrojów decydujący wpływ miały jednak prośby Dalajlamy. W ciągu ostatnich sześciu lat delegacja Dalajlamy sześć razy spotkała się z rządem chińskim, a mimo to za każdym razem władze chińskie zarzucają mu brak gotowości do rozmów i do kompromisu.

Czym tłumaczą swoje oskarżenia?

Niezgodą Dalajlamy na absurdalne warunki, jakie stawiają Chińczycy.

Jakie to warunki?

Chińczycy chcą, żeby Dalajlama oświadczył, że Tybet jest historycznie częścią Chin, na co on odpowiada, że nie może przecież zaprzeczać historii. Żądają również, żeby to samo powiedział o Tajwanie, co nie jest możliwe, bo Dalajlama nie ma kompetencji, by się wypowiadać na temat Tajwanu. Następnie chcą, by Dalajlama uznał mianowanego przez władze Chin panczenlamę. A przecież Dalajlama już rozpoznał wcielenie XI Panczenlamy, którego Chińczycy porwali w 1995 roku i do dziś przetrzymują w nieznanym miejscu. Dalajlama nie może więc uznać drugiego panczenlamy, bo byłoby to zaprzeczeniem własnych decyzji i powagi urzędu. Chińczycy żądają również od Dalajlamy, by uznał przewagę i zwierzchnictwo swoich przeciwników z sekty Shuten. Dalajlama odpowiada, że Shuten jest problemem natury religijnej, a nie politycznej, więc nie należy go podejmować w rozmowach z Chińczykami.

Dlaczego władze chińskie z taką zajadłością i bezwzględnością niszczą życie religijne Tybetańczyków?

Religia w Tybecie jednoczy wszystkie wymiary życia społecznego. Dlatego Chińczycy uważają, że jeśli zniszczą religię, to bez problemu przejmą całą władzę nad Tybetem. Od 1959 roku zostało zniszczonych 98% świątyń. W Lhasie nauczyciele w szkołach uczą, że buddyzm jest trucizną. Wielu Tybetańczyków nawet nie zna swojego języka. We wschodnich prowincjach umieją czytać i pisać, ale mówić po tybetańsku już nie potrafią. W wielu świątyniach brakuje mnichów. Bezustannie ma miejsce pranie mózgów, w efekcie czego młodzi ludzie tracą zaparcie do walki o własną tożsamość. Władze chińskie zlikwidowały leżący we wschodnim Tybecie Instytut Serthar, główne centrum myśli i praktyki buddyjskiej. Studiowało tam prawie dziewięć tysięcy wyświęconych i świeckich studentów.

Czy Tybetańczycy są dyskryminowani przez władze chińskie w codziennym życiu?


Wokół Jokhang Temple – najświętszego miejsca dla wszystkich Tybetańczyków – znajdują się dziesiątki chińskich knajp i barów piwnych z karaoke. Wszystkie przedsiębiorstwa, fabryki, zakłady produkcyjne są w rękach Chińczyków. Urzędnicy chińscy pracujący w Tybecie zarabiają 3 do 6 razy więcej, niż dostaliby za tę samą pracę w Chinach. Rząd chiński twierdzi, że swoimi inwestycjami uratował Tybet od zapaści gospodarczej, bo Tybetańczycy są nieudacznikami. Zapomina dodać, że wszystkie te inwestycje mają na celu kolonizację Tybetu i korzystają z nich Chińczycy, bo to oni przede wszystkim żyją w miastach. Tybetańczycy żyją w górach, na granicy ubóstwa. Kiedyś w miastach było 80% Tybetańczyków a Chińczyków 20%. Dzisiaj te proporcje są odwrotne. Warto też dodać, że w diasporach przedsiębiorstwa tybetańskie bardzo dobrze prosperują, więc, jak widać, nie brakuje nam pracowitości i zaradności. Oddana dwa lata temu linia kolejowa do Lhasy nie służy Tybetowi, bo jej budowa zniszczyła wiele pól i pastwisk. Ale w ten sposób Chińczycy zdobyli środek komunikacji do wywożenia wydobytych złóż mineralnych oraz – w drugą stronę – do przywożenia chińskich osadników. Polityka rolna, którą stosują Chińczycy w Tybecie, załamała równowagę ekologiczną. Olbrzymie tereny tybetańskich pól zamieniono w jałową pustynię. Ponieważ wyeksploatowano środowisko, to wiele gatunków zwierząt znikło bezpowrotnie.
     Sąsiedni Buthan, który miał to szczęście, że nie został zniewolony, a jego poziom był zbliżony do Tybetu, rozwija się pomyślnie. My również dalibyśmy sobie doskonale radę, gdyby nie chińska okupacja, która nie tylko, że nie wspiera rozwoju Tybetu, to jeszcze bezwzględnie niszczy jego kulturę i dziesiątkuje mieszkańców. W czasie tej okupacji zginęło ponad jeden milion dwieście tysięcy Tybetańczyków.
     Żeby nas poróżnić i łatwiej nami rządzić, Chińczycy podzielili Tybetańczyków na różne rasy. O jednych mówią, że są Tybetańczykami, a o innych, że nie są. Tymi podziałami chcą nam odebrać wspólną tożsamość.

Niedawno w Internecie pojawiło się zdjęcie chińskich policjantów szykujących się do akcji. Mieli ogolone głowy, a w rękach trzymali pomarańczowe szaty mnichów. Czy tego typu prowokacje są często stosowane przez władze chińskie?

To zdjęcie zrobiła Tybetanka, której udało się potem nielegalnie przejść do Indii i dzięki temu zdjęcie szykujących się do prowokacji chińskich policjantów mógł obejrzeć cały świat. Scenariusz prowokacji jest zazwyczaj podobny do tego w Ramocze – policja bije i aresztuje pokojowo demonstrujących Tybetańczyków. A następnego dnia na ulicach pojawiają się prowokatorzy przebrani za mnichów, którzy rozbijają chińskie sklepy, co skwapliwie filmują chińskie stacje telewizyjne.

Dlaczego Chiny tak uparcie kolonizują Tybet?

Bo mamy wielkie złoża bogactw mineralnych. Między innymi jedne z najbogatszych złóż uranu. Radioaktywne odpady z chińskich kopalń rujnują nasze środowisko naturalne. Wielkie tereny wokół jeziora Kokonor zmienione zostały w pustynię. Nic tam nie rośnie, ani jeden krzew. Poza tym Chińczycy zrobili z Tybetu bufor dzielący ich od Indii.

Czy do Tybetu docierają informacje o wsparciu, jakiego udzielają wam mieszkańcy Europy w postaci różnych inicjatyw obywatelskich, albo o poparciu niektórych polityków?

Informacje o wsparciu docierają i dla mieszkańców Tybetu jest bardzo ważne, że ktoś się za nimi ujmuje. Stanowisko ministra spraw zagranicznych Francji Bernarda Kouchner'a daje nadzieję, że presja, której niektórzy politycy europejscy nie obawiają się wywierać na Chiny (pomimo względów ekonomicznych), przyniesie jednak jakieś efekty. Niedawno dwóch emisariuszy Dalajlamy spotkało się z przedstawicielami rządu chińskiego w Senchen na południu Chin. Było to spotkanie o charakterze prywatnym. Wkrótce ma się odbyć kolejne. To właśnie dzięki naciskom światowej opinii publicznej i postawie niektórych polityków Chiny decydują się na rozmowy. Czują presję.

W jaki sposób my – zwykli obywatele państw europejskich – możemy wesprzeć Tybetańczyków?

We wszystkich akcjach na rzecz Tybetu wzywajcie do dwóch rzeczy – do przestrzegania praw człowieka w Tybecie i do tego, żeby władze chińskie rozmawiały z Dalajlamą.

A co z żądaniem wolności dla Tybetu?

Na razie o wolnym Tybecie nie mówcie. Póki co, lepsza jest metoda małych kroków. Chodzi o to, żebyśmy zyskali autonomię. Wolny Tybet na razie nie wchodzi w grę i to żądanie rozwścieczy tylko Chińczyków. Na razie najważniejsze jest przestrzeganie praw człowieka i nie niszczenie w barbarzyński sposób tybetańskiej kultury. Bo jeśli zostanie zniszczona, to nie będzie na czym budować wolności. Najważniejsze dzisiaj – to ratować język i klasztory. Pomóżcie nam wspierać edukację, żeby młodzi Tybetańczycy mogli studiować. Jeśli będziemy mieli elitę intelektualną, to ona zachowa kulturę. Sytuacja jest zapalna, bo tysiące ludzi chce walczyć. Ważne, żeby właśnie teraz Europa poparła Tybet, bo ważą się jego losy. To, że Tybetańczycy wyszli na ulicę jest dowodem ich olbrzymiej determinacji. Tymczasem rząd chiński robi wszystko, żeby zniszczyć wizerunek Dalajlamy. Zarzucają mu, że namawia do agresji, skłóca, nie jest gotów do kompromisów. Chcą, żeby go uważać za przewrotnego i nieprzewidywalnego.

Czy proponowany przez Dalajlamę kompromis i pokojowe negocjacje są rzeczywiście skuteczną drogą?

Dzięki nauce Dalajlamy Tybetańczycy nie wzięli jeszcze do tej pory broni do ręki. Nawet teraz, w trakcie ostatnich zamieszek, udało mu się ich uspokoić. Jeśli jednak rozmowy z chińskimi władzami nadal nic nie przyniosą, albo jeśli Dalajlama ustąpi ze swojego stanowiska, to może dojść do ostrej konfrontacji, gdyż ludzie nie będą mieli już nic do stracenia. Dalajlama trzyma wszystko w swoich rękach. Jeśli coś mu się stanie, to będzie wielki kłopot. Na razie, dzięki wezwaniom Dalajlamy, ludzie są gotowi czekać.

***

PARI JINPA GYATSO – mieszka od siedmiu lat w Singapurze, jest tybetańskim działaczem na rzecz praw człowieka w Tybecie.