Drukuj

NR 5-6 / 2010

ROZMOWA Z MANUELĄ GRETKOWSKĄ

Maja Jaszewska: Partia Kobiet, którą Pani założyła, ma działać na rzecz kobiet ponad wszelkimi podziałami ideologicznymi. Czy wierzy Pani w taką solidarność między kobietami, która umożliwia wspólną działalność bez względu na światopoglądowe różnice?

Manuela Gretkowska: We Francji solidarność kobiet wiele zwojowała w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Czytałam książkę wydaną przez Elle zatytułowaną 50 lat Elle. Opisuje ona czas kobiet, bo to do nich należało ostatnie pięćdziesiąt lat. W artykułach sprzed pół wieku czytamy, że kiedy mąż przyjdzie z pracy do domu, trzeba mu podać obiad, nie odzywać się, nie przeszkadzać i być uśmiechniętą. To samo pismo 50 lat później jest zupełnie inne. W latach pięćdziesiątych padały pytania, czy z nastolatkami można rozmawiać o seksie i je uświadamiać, teraz zaś rozważamy kwestię, czy piętnastolatce podawać pigułkę antykoncepcyjną.


     Cel Partii Kobiet jest jeden – poprawienie warunków życia kobiet. Trzeba być masochistą, by powiedzieć: nie chcę, żeby moje dziecko było dobrze leczone i solidnie wykształcone. Więc cel jest wspólny i ewidentny zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. W tym wypadku nie rozróżniałabym płci. Myślę, że kwestia lojalności, o którą pani pyta, dotyczy bardziej mentalności a nie kobiecości. Zapytałabym, więc raczej o to, czy mentalnie dojrzałyśmy do współpracy, a nie o to, czy w naturze kobiecej leży solidarność.

A więc czy mentalnie dojrzałyśmy do współpracy?

Pani minister Joanna Kluzik Rostkowska mówiła, że podczas głosowania w Sejmie nad poprawką o urlopach macierzyńskich, nawet jej partyjne przeciwniczki głosowały zgodnie z nią, a jej koledzy partyjni – przeciwko. I to jest dla mnie przykład niesamowitej lojalności i myślenia o wspólnych interesach. Jeżeli my, kobiety, nie uświadomimy sobie odpowiedzialności za same siebie, jeśli nie zagłosujemy na same siebie, nikt za nas tego nie zrobi.
     Działalność naszej partii pokazuje, że w kobietach jest wielka siła i chęć zmiany. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich. Nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim, nie mamy pojęcia o zrzeszaniu się, o działalności w grupie i wspólnej odpowiedzialności. Mamy mentalność ludzi roszczeniowych – osiemdziesiąt procent Polaków nie ma zaufania do nikogo, gdy tymczasem w Stanach Zjednoczonych tylko siedem. Bardzo trudno działać w takim społeczeństwie, zwłaszcza początkującej partii, nie mającej pieniędzy.

Polacy dobrze działają, gdy mają wspólnego wroga.

Partia Kobiet nie ma wroga. Nie mówimy, że wrogiem są mężczyźni, bo to nieprawda. Natomiast mężczyźni w tego typu działalności bardzo szybko znajdują swojego wroga. Wyniki badań socjologicznych pokazują, że największy narcyzm cechuje polityków i animatorów telewizyjnych.
      Mężczyzna angażujący się w politykę ma o wiele większy problem ze swoim ego niż działająca w polityce kobieta, co rzeczywiście widać. Z kobietami pracuje się lepiej, bo potrafią współpracować i łatwiej im ograniczyć swój narcyzm.

Kobiety mniej rywalizują?

Mam nadzieję, że nie, bo polityka to jednak rywalizacja, w której wyniku najlepsze osoby powinny zająć miejsce w Sejmie. Więc cudownie, jeśli rywalizacja jest. Natomiast w przypadku wielu mężczyzn zamiast zdrowej rywalizacji pojawia się ego-trip. Duże partie, z wielkimi funduszami, przypominają firmy – jest dyrektor, są pieniądze i są wymagania. U nas tak nie ma, bo na razie jesteśmy jedynie ruchem społecznym.
      Różnica między kobietami i mężczyznami w stawianiu celów i sposobie ich osiągania, co widać w Polsce, wynika z biologii i kultury. Mężczyźni podświadomie zajmują przywódcze stanowiska. Miałyśmy kiedyś w Łodzi zebranie, na którym było trzydzieści kobiet i jeden mężczyzna. Kiedy zaczął przemawiać, zapadła idealna cisza. Aż same zaczęłyśmy się z tego śmiać. Dlatego na naszych spotkaniach musi być przewodnicząca, aby trochę zahamować ten działający od milionów lat testosteron. Ale nie wykluczamy mężczyzn i chcemy z nimi współdziałać. Nasza partia nie prowadzi walki płci, ale cywilizacyjną walkę o coś.

Między innymi o dobrze leczone i wykształcone dzieci. Na poziomie ogólnego stwierdzenia z pewnością podpiszą się pod tym wszyscy. Ale obawiam się, że w szczegółach mogą pojawić się różnice, i to radykalne. Dla jednej matki dobrze kształcąca szkoła to taka, w której nauczyciele będą uczyć, że homoseksualizm jest dewiacją, a pigułka antykoncepcyjna - przejawem cywilizacji śmierci. Dla drugiej zaś taki program będzie nie do przyjęcia.

Problem polega na tym, że mając inne poglądy na wiele spraw i różne oczekiwania, żyjemy jednak we wspólnym kraju, który jest republiką. A my ciągle dyskutujemy o światopoglądach, zapominając o prawie i instytucjach. Rzeczpospolita to republika. Ale ponieważ przez trzysta lat nasza stolica była w Watykanie, to pojęcie tożsamości i lojalności wytworzyło się właśnie w stosunku do Watykanu. Nie mamy odruchów republikańskich. Żyjemy jednak w republice i trzeba wreszcie zrozumieć, że powinniśmy być lojalni w stosunku do konstytucji, a nie Watykanu.
      Dialog, o czym zapominamy, polega na szukaniu prawd wspólnych, a nie na narzucaniu poglądów. W Japonii, przystępując do dialogu, z góry zakładamy, że rozmówca ma rację. U nas mówiąc: dialog, ma się na myśli narzucanie poglądów. Dlatego tak ważne jest, aby nauczyć dzieci dyskutować, wypowiadać swoje opinie. Trzeba też zadbać o ich edukację obywatelską, żeby znały prawo swojego kraju, wiedziały jak działają instytucje państwowe, bo na tym polega demokracja, a nie na lekcjach patriotyzmu. Ja mogę uważać, że jestem chrześcijanką, ale – jak wspomniałam – „poddana” jestem konstytucji, a nie Watykanowi. Wierzący i niewierzący, osoby heteroseksualne i homoseksualne, wszyscy mamy te same prawa, bo gwarantuje je konstytucja.      
     Przeraża mnie, że w Polsce nie buduje się struktur demokratycznych, tylko polega na ludziach, a ci są różni – dobrzy albo źli, mają takie lub inne poglądy. Ze wszystkich stron słychać głosy oburzenia na temat upadku autorytetów, a ja uważam, że to bardzo dobrze, że nie mamy autorytetów, bo demokracja to nie są autorytety. Fantastycznie, jeśli znajdzie się jakaś wybitna postać, którą można szanować. Tyle, że Polacy odwołują się do autorytetów, jak katolicy do miłosierdzia Bożego. Tymczasem w państwie prawnym nie ma co się odwoływać do łaski boskiej i tajemnicy, bo do odwoływania się służy prawo.
     To nie autorytety powinny decydować o naszym życiu publicznym. Przykładem dla wszystkich niech będzie zwykły obywatel, respektujący struktury demokratyczne, w przeciwnym razie zapędzimy się w jakąś mistyczną republikę, która nie istnieje.

M. Gretkowska / M. Jaszewska

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl