Drukuj

NR 11-12 / 2011

z profesorem Paolo Riccą, historykiem i teologiem, rozmawia Jarosław Makowski

 

Jarosław Makowski: Jest Pan Profesor protestantem. Jak się Pan więc czuje w zdominowanych przez katolików Włoszech?

Prof. Paolo Ricca: Bardzo dobrze, gdyż mam świadomość, że należę do Kościoła Waldensów, który swe początki datuje już na XII w. Zdumiewające, że chrześcijaństwo średniowieczne było bardziej otwarte na pluralizm – pomimo tego, że Waldensi zostali ekskomunikowani. Stało się tak jednak nie ze względów doktrynalnych, ale dyscyplinarnych. Jeszcze przed Soborem Trydenckim czuliśmy się Włochami. Po Soborze, kiedy przyszła kontrreformacja, poczuliśmy się jak cudzoziemcy. Bo i taki też był cel kontrreformacji – wyeliminowanie protestantyzmu za pomocą wyjątkowo krwawych prześladowań. A jednak Kościołowi rzymskokatolickiemu nie udało się nas zniszczyć.

Jesteście małą wspólnotą. Czy nie macie pokusy, by przyłączyć się do Rzymu? Albo, nawet nieświadomie, upodobnić się w swych działaniach do Kościoła dominującego?

Nie, bo my chcemy być alternatywą! Jednak nie w całkowitej kontrze, gdyż jesteśmy też chrześcijanami. Nie jest to więc alternatywa w sensie radykalnym – tak, jak radykalna jest różnica między kolorem białym a czarnym. Łączy nas wspólne wyznanie wiary.

Co zatem dzieli?

Przede wszystkim inny model Kościoła. Tyle, że Kościół rzymskokatolicki nie bardzo chce się z tym pogodzić. Nie chce przyjąć za dobrą monetę faktu, że istnieją inne – niż rzymskokatolicki – modele bycia Kościołem. Rzym sądzi, iż nasz Kościół to przypadkowy twór historyczny.

I potwierdza to w swym oficjalnym nauczaniu, wyłożonym choćby w Dominus Iesus. Czy takie postawienie sprawy Pana Profesora boli?

Nie, to raczej papież i jego ludzie, stawiając sprawę w ten sposób powinni czuć się źle. Smutne jest, że nie akceptuje się chrześcijańskiego pluralizmu, który jest faktem już od zarania naszej wiary. Od początku nie było jednego modelu wspólnoty chrześcijańskiej. Przykładowo, był Kościół w Jerozolimie, w Koryncie, były Kościoły Janowe. Każda z tych wspólnot różniła się od siebie. Mamy też cztery, a nie jedną Ewangelie. Mamy w końcu różne modele Kościołów – rzymskokatolicki, wschodnie, czy ewangelickie. Kluczowe jest, by wszystkie te modele chciały stanowić jedno Ciało Chrystusa – w różny sposób, w różnych wariantach, ale to samo Ciało.

Ale Kościół rzymski twierdzi, że to jego model jest tym prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa?

Bo idzie o władzę. Jeśli rozpoznasz, że możesz należeć do Kościoła Chrystusa w inny sposób niż proponuje to Rzym, to znaczy, że nie będziesz już od Rzymu zależny. Dalej: znaczy to, że władza Rzymu nad tobą jest mniejsza. Moją władzę mogę sprawować tylko nad swoją wspólnotą, a nie nad wszystkimi, wobec których sobie ją uzurpuję. Przyjmując logikę, którą prezentuje Rzym, pełnowartościowymi chrześcijanami są ci, których on zaakceptuje, by móc nad nimi panować. Ci, którzy się temu nie poddadzą, z katolickiego punktu widzenia postrzegani są jako chrześcijanie drugiej kategorii.

Kiedy na początku roku Benedykt XVI odwiedził świątynię luterańską w Rzymie, zaraz na wstępie powiedział, że wspólna komunia między protestantami a katolikami nie jest możliwa. Zdziwiło to Pana?

Kiedy kard. Ratzinger został papieżem miałem nadzieję, i tak sobie mówiłem w duchu, że niemiecki kardynał musi znać protestantyzm. Musi, bo pochodzi przecież z kraju Marcina Lutra. A więc ożywi nasz dwustronny dialog. Tymczasem to Jan Paweł II, który nie znał dobrze tradycji reformacyjnej, zrobił dla pojednania z protestantami więcej niż papież Ratzinger. Krótko: Benedykt zna protestantyzm, ale go nie rozumie. I dlatego nie spodziewam się żadnych przełomowych gestów z jego strony.

Co musiałby zrobić papież, by ożywić dialog ekumeniczny z protestantyzmem?

Dwie rzeczy. Po pierwsze, przemyśleć motywy rozłamu Kościoła – przyjrzeć się im uczciwie, bez uprzedzeń. W XVI wieku różnice były jasne, dziś już takie jasne nie są, gdyż w wielu kwestiach jesteśmy podobni: Pismo Św., zbawcza rola Jezusa Chrystusa... Po drugie, Jan Paweł II w roku 1995 ogłosił encyklikę Ut unum sint. Mówi w niej, że należy poddać pod dyskusję kwestie papieskiego prymatu. Do tej pory nie zostało powołane żadne gremium, które mogłoby opracować taki wspólny dokument. Łatwo się pisze odważne postulaty na papierze, dużo trudniej wcielić je w życie.

Czyli Jan Paweł II sformułował swój postulat „pod publikę”?

Dużo za tym przemawia. Podobnie jest w życiu: są momenty, kiedy jesteśmy bardziej otwarci na rożne idee, a później chowamy je do szuflady. Pamiętajmy, że Ut unum sint pisany był w perspektywie roku 2000. Nadzieje na przełom w dialogu ekumenicznym były wówczas ogromne. Jan Paweł II wyszedł im na przeciw. A potem, kiedy już był schorowany, zabrakło ludzi, którzy przekuliby jego postulaty w codzienny trud budowania jedności chrześcijan.

Prof. Paolo Ricca / Jarosław Makowski

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl