Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1993

ROZMOWA Z S. JOANNĄ LOSSOW, członkiem Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu, kierowniczką Ośrodka Ekumenicznego Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża „Joannicum”

W styczniu tego roku minęło 31 lat od pierwszych ekumenicznych nabożeństw: 10 stycznia 1962 r. w katolickim kościele św. Marcina w Warszawie, a 22 stycznia – w ewangelicko-augsburskim kościele Świętej Trójcy, gdzie po raz pierwszy zaproszono przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego. W obu tych nabożeństwach brała Siostra udział i do chwili obecnej uczestniczy we wszystkich Tygodniach Modlitw o Jedność Chrześcijan. 31 lat to szmat czasu, w którym już wyrosło jedno pokolenie, przedtem jednak ekumenizm nie był znany – przed wojną istniały pewne dążenia wspólnotowe, ale dotyczyły głównie zbliżenia między nurtami ewangelickimi, a nie między Kościołami protestanckimi i Kościołem rzymskokatolickim. Czy ekumeniczne zainteresowania Siostry wypływały z układów rodzinnych, studiów teologicznych czy z jakichś innych powodów?

Wpływ sytuacji rodzinnej w każdym razie nie był tu decydujący, chociaż szlachetna postać mojego ojca, który był ewangelikiem reformowanym, mogła w pewnym stopniu zaważyć. Ale ja początkowo w ogóle nie wiedziałam o różnicy wyznań moich rodziców. Jako dziecko słyszałam od starszych ludzi z naszej wsi1, którzy byli bardzo przywiązani do mojego dziadka i głaszcząc mnie po głowie powiadali, że „był taki dobry, wybudował nam kościół parafialny i jego syn, twój tata, jest również dla nas jak prawdziwy ojciec, chociaż kalwin”. Słowa tego nie znałam i byłam zbyt mała na jakiekolwiek refleksje. Wyraz „chociaż” odczułam jako jakiś cień, ale wrażenie dobra było o wiele większe i jaśniejsze. Pobiegłam się bawić i wszystko poszło w zapomnienie. Dopiero rozmowa z panią Redaktor wskrzesiła we mnie pamięć tamtego zamierzchłego zdarzenia. Temat, który poruszamy, stał się aktualny, gdy znalazłam się w Poznaniu w szkole średniej. Otóż na lekcji historii, kiedy przerabiałyśmy Reformację, nauczycielka mówiąc o polskich rodach, które przyjęły protestantyzm, wymieniła także nasze nazwisko, zwracając się wprost do mnie. Chciała zapewne sprawę tę przybliżyć uczennicom i pokazać, że to nie tylko historia, gdyż obok katolików żyją aktualnie także inni chrześcijanie. I słusznie, bo ani moje koleżanki, ani ja nie zdawałyśmy sobie z tego sprawy. Moja klasa przyjęła wiadomość o wyznaniu mego ojca okrzykami zdziwienia. Ja zaś, powstawszy na wezwanie nauczycielki, milczałam, nie wiedząc, czy mam przytaknąć, czy zaprzeczyć. Dopiero po tej lekcji zwróciłam się o wyjaśnienie do moich rodziców, którzy potwierdzili informację nauczycielki.

Czy rodzice Siostry musieli przy ślubie podpisać zobowiązanie, że wychowają dzieci w wierze katolickiej?

Sprawa ta interesowała mnie także. Już w samych początkach mojej pracy ekumenicznej w Ośrodku ds. Jedności Chrześcijan przy Warszawskiej Kurii Metropolitalnej poznałam bowiem sytuację chrześcijańskich małżeństw o różnej przynależności kościelnej. Ponieważ moja matka jeszcze wówczas żyła, mogłam ją o to zapytać. Odpowiedziała mi, że władze kościelne nie wymagały od niej zobowiązań na piśmie, uznając, że słowo Józefa Lossowa, wyrażające zgodę na katolickie wychowanie dzieci, w zupełności wystarcza. Rodzice moi wzięli ślub w kaplicy Sióstr Sacre Coeur w Poznaniu. Moje rodzeństwo i ja zostaliśmy ochrzczeni w Kościele rzymskokatolickim. Środowisko, w którym żyłam, było jednolicie katolickie, więc nie miałam w tej dziedzinie żadnych problemów.

Mój ojciec danego słowa wiernie dochował. Nie tylko nie przeszkadzał, ale nawet czuwał, byśmy pilnie uczęszczali na nabożeństwa i wypełniali obowiązki religijne. Naszą katechizację prowadził miejscowy proboszcz, który niezależnie od lekcji bywał w naszym domu w sprawach parafii. Ojciec mój jako ziemianin zobowiązany był do opieki nad miejscowym parafialnym kościołem katolickim jako jego patron (kolator) i jego stałe kontakty z proboszczem były nieodzowne.

Ojciec był człowiekiem religijnym. Modlił się w głębokim skupieniu. Dodam jeszcze, że praktycznego chrześcijaństwa uczył nas swoim przykładem, stale troszcząc się o potrzebujących, zwłaszcza o tych, których dotknęła jakaś niedola. Gdy we wsi ktoś zachorował, ojciec nie tylko sprowadzał z miasta lekarza, ale osobiście śpieszył natychmiast z pierwszą pomocą, ratując niejednemu życie, gdyż odległość od miasta powodowała, że lekarz przybywał w najlepszym razie dopiero po paru godzinach. Pamiętajmy, że jedynym środkiem lokomocji były wówczas konie.

Dlaczego przynależność ojca Siostry do Kościoła ewangelicko-reformowanego była jakby nieobecna w waszym domu?

Prawdę mówiąc, nie wiem. Może dla wierności danemu przed ślubem przez mojego ojca słowu, że godzi się, aby jego dzieci były nie tylko ochrzczone, ale i wychowane po katolicku. Pewną rolę mogła też odegrać sprawa narodowościowa, gdyż w Poznańskiem ewangelikami byli przeważnie koloniści pruscy – luteranie. Niemców zaś nie przyjmowało się w polskich dworach. Moja matka mówiła mi kiedyś, że na pogrzeb mego dziadka, Aleksandra Lossowa, w roku 1910 (czego już sama nie mogę pamiętać), rodzina nasza sprowadziła księdza superintendenta Władysława Semadeniego, duchownego reformowanego, aż z Warszawy, m. in. dlatego, żeby żadne niemieckie słowo nie padło nad grobem zmarłego.

Jeżeli rodzinne związki nie miały decydującego wpływu na Siostry zaangażowanie ekumeniczne, to chyba tym mniej mogła go mieć teologia. Wszak od czasu rzucenia przez papieża klątwy na Marcina Lutra przez, ponad czterysta lat chrześcijanie inaczej wierzący byli uznawani za heretyków, a dopiero w ostatnich czasach, bardziej oględnie, za „braci odłączonych”.

Tak, są braćmi, ale nie „odłączonymi”. Nie kto inny jak prymas Stefan Wyszyński wystąpił na Soborze Watykańskim II z wnioskiem, by nie używać już tego zwrotu, gdyż jest on nieco pejoratywny. Podczas swej konferencji, którą wygłosił na moją prośbę w czasie sesji ekumenicznej dla studentów w Laskach (13 lutego 1968), bliżej nam to wyjaśnił – powinniśmy szukać tego, co łączy i zespala. Najbardziej zaś owocnie i skutecznie wiąże nas chrzest w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, przez którv cała Trójca Święta działa we wszystkich ochrzczonych dzieciach Bożych – katolickich, prawosławnych czy ewangelickich. Świadomość tego ma olbrzymie znaczenie.

Słyszałam, że Siostra powołuje się na wpływ Lasek na swoją formację ekumeniczną, ale przecież Laski kojarzą się w świadomości powszechnej z Zakładem dla Niewidomych; cóż to ma wspólnego z ekumenizmem?

Dzieła Lasek nie można identyfikować jedynie z Zakładem dla Niewidomych. W Laskach nasze siostry prowadzą również Dom Rekolekcyjny, Bibliotekę Wiedzy Religijnej, Katechumenat i właśnie – Ośrodek Ekumeniczny.

Laski były i są nie tylko zakładem, ale i ważnym ośrodkiem religijnym. W dwudziestoleciu odegrały rolę swego rodzaju centrum odnowy religijnej i intelektualnej polskiego katolicyzmu na długo przed Soborem Watykańskim II. Nigdy nie stanowiły getta, lecz otwierały się na współczesne nurty myśli chrześcijańskiej. To było bogactwo ubogich Lasek, udzielone przez Boga za pośrednictwem kierownika duchowego Dzieła, księdza Władysława Korniłowicza. Nasi założyciele – Matka Elżbieta Czacka i ksiądz Władysław Korniłowicz – byli ludźmi o szerokich horyzontach umysłowych i wielkiej kulturze. Starali się pilnie odczytywać znaki czasu. Kształtowali też podstawy Dzieła Lasek w duchu św. Franciszka z Asyżu, dla którego wszyscy ludzie bez wyjątku byli braćmi. Jest on głównym patronem naszego Zgromadzenia. Już samo to zakłada predyspozycję do duchowości ekumenicznej nas. Franciszkanek Służebnic Krzyża, których korzenie są w Laskach, a także w Asyżu. Z radością więc, trawestując Tertuliana, ogłaszam aksjomat: „Anima franciscana est naturaliter oecumenica” – dusza franciszkańska jest z natury ekumeniczna.

Ogromny wpływ na umysłowość i życie duchowe Lasek wywarła również nauka św. Tomasza z Akwinu. Przekazywana w naszym środowisku przez Ojca Władysława Korniłowicza w ramach jego działalności duszpasterskiej, dawała solidną podbudowę doktrynalną i duchową. W dwóch swych Sumach, zarówno Teologicznej, jak i Filozoficznej. wielki myśliciel średniowiecza po mistrzowsku uczy tego, co dziś nazywamy dialogiem ekumenicznym. Wskazuje, że mimo iż prawda jest jedna, może się ona wyrażać w różnych kształtach. Wykłady o. Korniłowicza z teologii moralnej na podstawie Sumy Tomaszowej, zwłaszcza zaś kwestia o sumieniu – zagadnieniu kluczowym dla ekumenizmu – wychowywały słuchaczy do uznawania w każdym człowieku prawa i obowiązku pójścia za głosem sumienia oraz do szanowania przez innych jego subiektywnego osądu, choćby nie mogło się go podzielać.

Od początku więc swego istnienia Laski były otwarte dla tych, którzy myślą inaczej, byli tu serdecznie przyjmowani ludzie różnych wyznań, poglądów i narodowości, wzbogacając nas znaczącymi wartościami ducha i myśli.

A jaka była dalsza droga ekumeniczna Siostry?

Z chwilą, gdy 28 października 1958 r. został wybrany papieżem kardynał Angelo Giuseppe Roncalli jako Jan XXIII, Kościół wszedł na nową drogę. Nowo wybrany Papież przypomniał ludzkości wolę Chrystusa, wyrażoną w czasie Ostatniej Wieczerzy, i zmobilizował cały świat chrześcijański do modlitwy i pracy dla jedności wszystkich ochrzczonych. Na zakończenie Tygodnia Powszechnej Modlitwy o Jedność, 25 stycznia 1959 r. w bazylice św. Pawła za Murami, zapowiedział zwołanie Soboru Watykańskiego II mówiąc, że będzie on zaproszeniem wszystkich chrześcijan do poszukiwania jedności, o którą Chrystus tak gorąco prosił swego Ojca Niebieskiego. Nastąpiły liczne spotkania ekumeniczne Jana XXIII z przedstawicielami różnych Kościołów chrześcijańskich. Jego gesty i słowa były najprostsze i najbardziej naturalne, a jednak tak nowe, że zmieniły styl Kościoła. Śledziłam to wszystko z zapartym tchem, wydawało mi się, że jest to odpowiedź na jakąś wielką tęsknotę, od dawna ukrytą w głębi mojej duszy. Wiem o niektórych osobach, że podobnie odczuwały.

W naszym środowisku żyło się Soborem już na trzy lata przed jego rozpoczęciem. Byliśmy wprost Soborem rozmodleni. Obserwowało się, na ile to było na odległość możliwe, przygotowania do Soboru oraz chwytało skwapliwie wszystkie wypowiedzi Papieża i innych osobistości o perspektywach Vaticanum Secundum. Oczywiście później studiowało się z gorliwością przebieg poszczególnych sesji, a w następnej fazie – opracowane już dokumenty, w tym Dekret o ekumenizmie, najważniejszy dla zbliżenia chrześcijan.

Jan XXIII, i Sobór przez niego zainicjowany, zaważy! w sposób decydujący na moim zaangażowaniu ekumenicznym. Byłam zafascynowana nie tylko stylem życia i językiem Papieża, on ujął mnie przede wszystkim swoim sercem, które tak bardzo ludzi ukochało. Głęboko przejęły mnie jego słowa, że katolicy, którzy stanowią większość pośród chrześcijan, powinni wybiegać pierwsi z otwartymi ramionami na spotkanie braciom z innych Kościołów chrześcijańskich. Odczuwałam to jako powołanie osobiste, że Pan wzywa mnie na tę drogę wyraźnie po imieniu, właśnie mnie, taką, jaka jestem, i że żąda ode mnie konkretnej realizacji swego względem mnie zamiaru. Mam braci wierzących w Chrystusa poznać, szczerze ich pokochać i szukać tego, co nas z nimi łączy, a potem zostanie mi wskazana dalsza droga.

To chyba nie było łatwe tak wybiec pierwszej?

Trzeba było przejść przez niemało cierpień, przeszkód, chorób i doświadczeń różnego rodzaju, lecz Pan nie ustępował. Wola Jego była wyraźna – nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.

Po otrzymaniu od księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego upoważnienia mogłam rozpocząć nawiązywanie kontaktów ekumenicznych. Pierwsze swe kroki skierowałam 7 czerwca 1961 r. do parafii ewangelicko-augsburskiej Świętej Trójcy w Warszawie, gdyż tam pracowały siostry diakonisę, o których słyszałam, że już dwa lata wcześniej uczestniczyły w pierwszym w Polsce spotkaniu ekumenicznym, jakie odbyło się w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Zostałam tam bardzo serdecznie przyjęta przez księdza Zygmunta Michelisa, który się wyraźnie ucieszył z mojej propozycji nawiązania kontaktów z siostrami diakonisami, a kiedy się zastrzegłam, że nie mam intencji nawracania ich na katolicyzm, powiedział mi: „Siostro, jeżeli nawrócimy się naprawdę do Chrystusa i do Jego Ewangelii, to nawrócimy się również nawzajem do siebie”.

Tyle lat przeszło, a słowa te nadal żyją w moim sercu. Dalszy ciąg naszej rozmowy to była właściwie jego homilia na temat modlitwy arcykapłańskiej Chrystusa. Ksiądz Michelis mówił, a ja byłam zasłuchana. Przed rozstaniem ustaliliśmy, że ksiądz Michelis po porozumieniu się z diakonisami wybierze konkretny dzień, na który mnie zaprosi. I rzeczywiście w niedługim czasie spotkałam się z całą wspólnotą sióstr diakonis „Tabitanek”. Wkrótce wraz ze swym duszpasterzem odwiedziły one Laski. Towarzyszyła im s. Weronika Leśniak z paryskiego Diakonatu Ewangelicko-Reformowanego, która chwilowo bawiła w Warszawie jako gość s. Reginy, diakonisy pracującej w ewangelicko-augsburskiej parafii Świętej Trójcy.

Odtąd zaczęły się nasze franciszkańsko-diakonackie kontakty, polegające na wspólnym uczestnictwie w modlitwie o jedność i siostrzanych spotkaniach z okazji obchodów adwentowych, rocznicy Powstania Warszawskiego i innych.

Może by Siostra zechciała coś powiedzieć o s. Reginie Witt i o swojej z nią przyjaźni – wszak na nabożeństwach i sympozjach ekumenicznych widzimy Siostry często razem.

W roku 1961 spotkałam ją parę razy w grupie sióstr „Tabitanek” w Warszawie, Laskach i Skolimowie. Gdy poważnie zachorowałam, odwiedziła mnie w szpitalu w Warszawie i w Laskach w infirmerii (z p. Haliną Myszkowską, siostrą ks. Zygmunta Michelisa). Jej dobroć i delikatność ogromnie mnie ujęły. W następnym roku przeniosłam się z Lasek do naszego warszawskiego klasztoru przy ulicy Piwnej i wówczas nasze spotkania stały się częstsze.

Powstał wtedy Ośrodek ds. Jedności Chrześcijan przy Warszawskiej Kurii Metropolitalnej i w środowisku katolickim zaczęły się budzić zainteresowania ekumenizmem. Pracowałam w Ośrodku od początku jego istnienia, a wcześniej – w poprzedzającej go Sekcji Ekumenicznej. W związku z tym miałam mnóstwo problemów, a także pytań do księdza Michelisa – s. Regina była inteligentnym, wspaniałym łącznikiem między nami. W krótkim czasie za aprobatą księdza Michelisa rozpoczęłyśmy konkretną współpracę ekumeniczną, która trwa już ponad trzydzieści lat, do dnia dzisiejszego.

S. Regina już przed naszym poznaniem była bardzo ekumenicznie zaangażowana, a ponadto orientowała się znakomicie w problematyce ekumenicznej, bo przez szereg lat sekretarzowała księdzu Michelisowi w okresie, gdy był on prezesem Polskiej Rady Ekumenicznej.

W swoim czasie prowadziłam konwersatoria ekumeniczne dla młodzieży akademickiej przy kościele św. Anny i niekiedy zapraszałam z prelekcją również s. Reginę. Po jednym z takich spotkań młodzież wystąpiła z inicjatywą uczynienia czegoś dobrego dla braci z innych Kościołów chrześcijańskich. Stosunkowo nietrudno było znaleźć taką okazję dla prawosławnych, bo wiedzieliśmy, że na Pradze znajduje się Dom Opieki dla kobiet. Młodzież podążyła więc tam, aby zrobić gruntowne sprzątanie przed świętami (bo było to właśnie przed Wielkanocą), porozmawiać z chorymi, pośpiewać im pieśni, a także obdarować różnymi smakołykami, które następnie zostały poświęcone przez kapłana prawosławnego. Późną jesienią aktualna stała się pomoc ewangelikom. S. Regina, obecna na tym spotkaniu u św. Anny, zaproponowała, by studenci zajęli się sprzątnięciem i uporządkowaniem grobów na ewangelickim cmentarzu. Praca studentów na cmentarzu dała siostrze Reginie sposobność zapoznania ich z sylwetkami pochowanych tu wybitnych postaci swego Kościoła. Usłyszeli więc nie tylko o księdzu Michelisie, w którego pogrzebie większość z nich brała udział, ale również o innych wielce zasłużonych dla Polski luteranach, jak Bogumił Linde, ks. Leopold Otto, Wojciech Gerson, bp Juliusz Bursche. Te i inne postaci stały się odtąd bliższe naszym studentom, co znalazło swój wyraz w ich zainteresowaniach na następnych seminariach.

Obydwie z siostrą Reginą pomagamy sobie wzajemnie w krzewieniu duchowości ekumenicznej, wszak łączy nas jeden cel: „Ut unum sint”. Ponadto jestem głęboko poruszona jej żywą wiarą i sposobem, w jaki daje temu wyraz. Jest jeszcze jeden motyw, który nas do siebie zbliża, mianowicie wspólne umiłowanie Ojczyzny. Ona była sanitariuszką i została dwukrotnie ranna w Powstaniu Warszawskim, a ojciec jej poległ w obronie Warszawy. Ja mam podobne patriotyczne tradycje od pokoleń. Dla nas obydwu sprawy kraju są szalenie ważne i wspólna o nie troska także nas łączy.

Uważa się często, że ekumenizm to „zabawa elit”, że wciąż w ruchu tym działają (po obu stronach) te same osoby i że tzw. prości ludzie są w dalszym ciągu pełni uprzedzeń. Co Siostra o tym sądzi?

Wydaje mi się, że jednak ciągle jeszcze za mało jest z naszej strony wysiłku dla popularyzacji idei ekumenizmu, że ten przedmiot wymaga rozwoju w nauczaniu zarówno katechetycznym, jak i duszpasterskim. Nie widzę żadnych ograniczeń w umysłach ludzi prostych, które by im nie pozwalały przyjąć jakiegokolwiek elementu nauki płynącej z Ewangelii, a więc i tej, którą Chrystus wyraził podczas Ostatniej Wieczerzy. Trzeba jednak zadać sobie trochę trudu, żeby ekumenizm przedstawiać w sposób zrozumiały i zarazem poważny.

Przed laty spędzałyśmy z s. Reginą nasz urlop wypoczynkowy w Koniakowie na Śląsku Cieszyńskim. Mieszkałyśmy u rodziny góralskiej. Nasza obecność wzbudzała zainteresowanie miejscowej ludności. Odwiedzali nas sąsiedzi, zarówno parafianie Kościoła rzymskokatolickiego, jak i Kościoła luterańskiego. Chcieli naocznie stwierdzić, czy naprawdę w zgodzie wspólnie mieszkamy, a zwłaszcza czy jadamy posiłki wspólnie, przy jednym stole. Była to dla nas wspaniała sposobność do katechezy ekumenicznej. Umówiłyśmy się, że ewangelikom ja postaram się wyjaśnić ekumenizm, natomiast grupie katolickiej – siostra Regina. Nasza przynależność kościelna była dla nich ewidentna. Mój habit z dużym różańcem i strój diakonacki s. Reginy, który znali z niedalekiego Dzięgielowa, były dla nich znakami rozpoznawczymi.

Wydaje mi się, że nasze słowa padły na żyzną glebę i zostały przyjęte sercem wybornym, bo na zakończenie odwiedzin nasi mili goście, każdy na swój sposób, zapewniali nas, że teraz już rozumieją, że to Chrystus chce, abyśmy żyli razem w zgodzie i miłości w jednym Kościele, a więc będą się już do końca życia modlić w tej intencji.

A co by Siostra chciała powiedzieć czytelnikom „Jednoty” na zakończenie naszej rozmowy?

Przytoczyć tekst z Ewangelii św. Mateusza: Szczęśliwe oczy wasze, że widzą,i uszy wasze, że słyszą [...] Bo [...] wielu [...] pragnęło ujrzeć to. na co wy patrzycie [...], i usłyszeć to, co wy słyszycie.

[Mat. 13:16-17]

Tymi słowami pragnę podziękować Bogu, że żyję po Soborze Watykańskim II, w epoce ekumenicznego dialogu.

Rozmawiała Krystyna Lindenberg

1 Była to wieś Gryżyna w powiecie kościańskim w Wielkopolsce.