Drukuj

8 / 1997

ROZMOWA Z KS. MILANEM OPOČENSKIM, SEKRETARZEM GENERALNYM ŚWIATOWEGO ALIANSU KOŚCIOŁÓW REFORMOWANYCH

Jako duchowny bliskiego nam Kościoła Czeskobraterskiego zapewne zna Ksiądz „Jednotę”?

Tak, znam i od dawna obserwuję. To bardzo dobre pismo. Myślę, że jest ono ważne nie tylko dla waszego, ale i dla innych Kościołów w Polsce.

Miło mi to słyszeć. Chciałabym dowiedzieć się od Księdza, jako sekretarza generalnego SAKR, nad czym będzie debatować XXIII Zgromadzenie Ogólne SAKR (8-20 sierpnia br.) w Debreczynie na Węgrzech?

Główny temat i zarazem hasło Zgromadzenia brzmi: „Rozerwać więzy niesprawiedliwości”.

Co należy zrozumieć pod sformułowaniem „więzy niesprawiedliwości”?

Odpowiedzi na to pytanie oczekujemy właśnie od delegatów na Zgromadzenie, ludzi ze wszystkich stron świata, którzy opowiedzą o przejawach niesprawiedliwości w swoich krajach, przedstawią swoje problemy i sugestie, jak można się tej niesprawiedliwości przeciwstawić, co w tej mierze mogą uczynić Kościoły, co może zrobić Alians.

Przede wszystkim chodzi jednak o niesprawiedliwość w dziedzinie ekonomicznej. Dawniej ludzie uważali, że tę sferę należy pozostawić ekspertom, że Kościoły nie powinny się w to mieszać. Ale teraz coraz wyraźniej widać, że nie jest to już tylko dziedzina ekspertów. Niesprawiedliwość ekonomiczna osiągnęła zasięg globalny – rozwój gospodarczy i dobrobyt są rozłożone nierównomierne, a słabszych po prostu się ruguje. Dlatego my, będąc chrześcijanami, musimy zmierzyć się z wyzwaniem czasu. Wyjaśnię to na takim przykładzie: jeśli ja odczuwam niedostatek, jest to mój problem ekonomiczny, jeśli natomiast niedostatek dotyka mego bliźniego, staje się moim problemem moralnym. Dlatego te problemy musimy rozwiązać za naszego życia. I o tym chcemy mówić w Debreczynie.

A jak Ksiądz sądzi, co Kościoły mogą zrobić w tej dziedzinie?

Myślę, że przede wszystkim powinniśmy się o tej sytuacji wzajemnie informować, aby nasza wiara -jako całego Kościoła i jako jednostek – była tym nieustannie niepokojona; abyśmy nie godzili się na status quo, lecz poszukiwali alternatywy. Jest to zadanie dla wszystkich wierzących – przygotować sprawiedliwszy system alternatywny, w którym słabsi nie byliby odrzucani, lecz przyciągani.

Istniał już przecież taki system, który miał zapewnić sprawiedliwość ekonomiczną, a tym samym i społeczną. W praktyce całkowicie się skompromitował.

Mimo że system się skompromitował, nie wszystkie jego hasła – te sprzed 100-200 lat – uważam za niesłuszne. W naszych poszukiwaniach nie odwoływałbym się jednak do socjalizmu, lecz do wartości chrześcijańskich, do modelu wczesnego Kościoła. To jest grunt, na którym można budować sprawiedliwy system.

Socjalizm utopijny nie zrealizował się nigdzie, pozostał na kartach Utopii Tomasza Morusa. Podobnie jak próba założenia przez jezuitów w Ameryce Południowej państwa, opartego na ewangelicznych zasadach, nie przetrwała nawet jednego stulecia.

– Ja jednak uważam, że ta idea może się sprawdzić – sądząc po przykładach z historii chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo średniowiecza na przykład przeżyto się, co wcale nie znaczy, że wszystko zostało zanegowane. Powiedziałbym, że na podstawie doświadczeń i błędów przeszłości można zbudować taki system, który podjąłby kwestię uczestnictwa w dobrach, współdziałania w ich wytwarzaniu i współdzielenia się nimi, spróbował przezwyciężyć niesprawiedliwości, które nadal istnieją. Jest bowiem niezbitym faktem, że w tym systemie, który obecnie rozszerzył się także i na nasze kraje, obejmuje niemal cały świat i uważa się za jedyny możliwy system ekonomiczny, ludzie są dyskryminowani: w Afryce, Azji, Ameryce Południowej. My, chrześcijanie, musimy mieć świadomość, że nie możemy spać spokojnie w Europie lub Ameryce Północnej, nie zważając na to, co się dzieje w innych częściach świata. Dlatego trzeba zbudować coś, co objęłoby całą Bożą społeczność, ażeby ludzie mogli żyć w sposób, który zasługuje na miano godnego życia.

Wierzy Ksiądz, że Kościoły poradzą sobie z takim zadaniem?

Sądzę, że ważne jest przede wszystkim to, byśmy uświadomili sobie zarówno istnienie tych problemów, jak i ich zakres oraz nie pozostawili ich rozwiązania ewentualnej dobrej woli ekspertów. To są zadania, którym musimy sprostać. Musimy znaleźć odpowiedzi na podstawie wiary, którą wyznajemy.

To uważam za najważniejsze. Ale nie mam w tej chwili żadnej recepty, nie wiem, jak tego dokonać. Mam tylko przekonanie, że kwestie uważane dotychczas za ściśle ekonomiczne, społeczne, a nawet polityczne można właściwie rozstrzygać wyłącznie w perspektywie wiary. W tym przekonaniu musimy być zjednoczeni. Pierwsze kroki już zostały poczynione. Ludzie tego od nas oczekują, patrzą na światową społeczność chrześcijańską i czekają, by zajęła się ich problemami.

Temat II Ekumenicznego Zgromadzenia Europejskiego w Grazu (23-29 czerwca) brzmi „Pojednanie – dar Boga i źródło nowego życia”. Zgromadzenie w Debreczynie z kolei obradować będzie pod hasłem „Rozerwać okowy niesprawiedliwości”. Czy i w jaki sposób te tematy mogą się ze sobą łączyć?

Łączy je przekonanie, że pierwszym krokiem do pojednania jest znajomość istoty problemów i konfliktów utrudniających lub nawet uniemożliwiających pojednanie. Są to więc hasła wzajemnie się uzupełniające. To, o czym będziemy rozmawiać w Debreczynie w rodzinie Kościołów reformowanych, a w Grazu na forum ekumenicznym, dotyczy podstawowych problemów współczesności.

I Europejskie Zgromadzenie Ekumeniczne w Bazylei (maj 1989 roku), które za hasło miało „Pokój, sprawiedliwość, zachowanie stworzenia”, nie uzdolniło Kościołów do zapobieżenia konfliktom, jakie wkrótce wybuchły w Jugosławii.

To prawda, ale tym wyraźniej uwidoczniła się konieczność pojednania i wspólnego świadectwa chrześcijan bez względu na tradycyjne podziały na Kościół wschodni (Serbowie) i zachodni (Chorwaci). Myślę, że przez to, co się wydarzyło w Jugosławii, my, chrześcijanie, uświadomiliśmy sobie, że nie możemy dystansować się wobec problemów tego świata, siedzieć sobie z założonymi rękami i mówić, że nic się nie da zrobić. Ani wzorem niektórych sekt, a także społeczności chrześcijańskich, koncentrować się wyłącznie na własnym życiu duchowym i specyficznej pobożności, bo „nie należymy już do tego świata”. Dziś jest to poważne pęknięcie w światowym chrześcijaństwie: z jednej strony są ludzie, którzy mówią, że ponosimy odpowiedzialność za to, co się dzieje na świecie, z drugiej zaś ci, którzy uważają, że nie należy mieszać się do spraw tego świata, tylko koncentrować wyłącznie na swojej relacji z Bogiem. Osobiście uważam, że ta druga postawa nie jest właściwą drogą chrześcijaństwa, że znamionuje chrześcijaństwo indywidualistyczne, egoistyczne, pozbawione miłości bliźniego tak mocno akcentowanej w najważniejszym przykazaniu danym nam przez Jezusa Chrystusa.

A jak ocenia Ksiądz sytuację w swojej ojczyźnie, w Czechach? Mówi się, że społeczeństwo jest tam zsekularyzowane, że komunizm skutecznie potrafił wykorzenić wiarę u poważnej części narodu.

Myślę, że mimo wszystko nie jest tak źle. To prawda, że nastąpiła poważna sekularyzacja społeczeństwa, ale nie zaczęła się ona za komunizmu, lecz znacznie wcześniej, pod koniec ubiegłego wieku, wraz z gwałtownym uprzemysłowianiem się kraju. Ludzie zostali wykorzenieni ze swoich tradycyjnych środowisk i poddani presji nowych wzorców – przedsiębiorczości, sukcesu, dobrobytu. Komuniści to tylko umiejętnie wykorzystali i rozwinęli. Względny dobrobyt, jaki poprzedni ustrój zaproponował ludziom, trwa nadal. Ale już na horyzoncie pojawiają się chmury. Proces, który u was został prawie zakończony – reformy gospodarcze – my mamy ciągle przed sobą wraz z całym niebezpieczeństwem kryzysu. Premier Klaus, uważający się na reformatora i prywatyzatora na miarę Margaret Thatcher, faktycznie swoją politykę zbudował na zasadach starego reżymu. Będzie gorzej, gdy przyjdą trudniejsze czasy i okaże się, że trzeba zrezygnować z wielu zdobyczy socjalnych. Uważam, że Kościół ma przed sobą wielkie zadanie, w społeczeństwie wytworzyła się bowiem pustka duchowa.

Obawiam się jedynie tego, że te wielkie możliwości w mojej ojczyźnie, jakie zaistniały przed Kościołami w latach 1989-1991, kiedy z jednej strony nastąpiło załamanie pewnych wartości, a z drugiej – otwarcie na wartości nowe, zostały przez Kościoły zmarnowane, niedostrzeżone. W pewnej mierze przyczynił się do tego w Czechach Kościół katolicki, bardzo gorliwie zabiegający o zwrot wszystkich majątków. U nas, w społeczeństwie o tradycjach husyckich, zakorzenione były nastroje antyklerykalne, więc żądanie zwrotu budynków, gdzie mieściły się szkoły, szpitale itp., zrobiło bardzo niedobre wrażenie. Ta niechęć została przeniesiona także na inne Kościoły.

Oczywiście nie jest to sytuacja beznadziejna, wymaga jednak od Kościołów większej pracy – tak jak przy uprawie ugoru, tak jak w terenie misyjnym. Bo uważam, że Republika Czeska jest polem misyjnym, podobnie jak inne zachodnie kraje europejskie. Chodzi jednak o to, by Kościół bardzo poważnie podjął to zadanie, żeby nie chciał realizować go starymi metodami, ale w sposób skuteczny odpowiedział na sposób myślenia i potrzeby ludzi żyjących tu i teraz.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Krystyna Lindenberg

[Rozmowa odbyła się podczas Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Zelowie, 25 maja br.]