Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 2000

Rozmowa z Ritą Süssmuth,  posłanką do Bundestagu, laureatką polskiej nagrody „Tolerancja”

– Pismo, które reprezentuję, to miesięcznik Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, Kościoła będącego w Polsce wyznaniem mniejszości. W ubiegłym roku nasza redakcja została uhonorowana tym samym odznaczeniem, jakie teraz otrzymała Pani – medalem „Tolerancja”. Nasze pismo, wydawane od ponad siedemdziesięciu lat, zawsze głosiło tolerancję, m.in. dlatego, że jako mniejszość wyznaniowa obecna w Polsce od czasów Reformacji byliśmy tu (w przeciwieństwie do krajów Europy Zachodniej) tolerowani. Czy jednak nie sądzi Pani, że słowo „tolerancja”, nie będące wszak synonimem „akceptacji”, zawiera w sobie pojęcie przyzwalającej obojętności?

– To złe rozumienie tego słowa. Tolerancja nie oznacza, że trzeba się ze wszystkim i na wszystko zgadzać. Jeśli zastanowimy się nad sensem tego słowa, to oznacza ono spór o to, co ma wartość i co mogę uznać, zaaprobować. Tolerancja jako postawa ma sens tylko w społeczeństwie, w którym panuje zgoda co do wspólnych wartości i jednocześnie uznanie inności drugiego człowieka, jego godności, jego integralności duchowej i fizycznej. To są podstawy wspólnego pojmowania świata. Kiedy nie ma żadnych łączących mnie z innymi wartości, tolerancja nie ma sensu. Oznacza ona przyzwolenie na inność drugiego człowieka, jeżeli jednak naruszy on podstawy tolerancji, nie może być tolerowany. Tak więc politycy, którzy w swoich programach głoszą walkę przeciwko innym, dyskryminację, wykluczenie poza nawias społeczeństwa np. cudzoziemców, godzą tym samym w godność tych ludzi, łamią chrześcijańskie i humanistyczne wartości.

– Tak właśnie i my rozumiemy to pojęcie: otwartość na drugiego człowieka, niezgoda na pobłażliwość wobec zachowań godzących w ludzką godność. Czy zdaniem Pani Kościoły w Niemczech i w Polsce zadowalająco wypełniają zadanie szerzenia tolerancji?

– Historycznie rzecz ujmując, jest to problem stosunkowo nowy. Mówię to jako katoliczka, ciągle pytana o warunek prawdy, także w sensie prawdy absolutnej. Ale pełnej, absolutnej prawdy nie posiadł nikt na ziemi, my się do niej tylko zbliżamy i to jest przesłanką uczestniczenia w ekumenii. Ekumenia też jest młodą dziedziną i jej rozwój nie jest stabilny. Rozumiemy Sobór Watykański II jako otwarcie na ekumenię, ale z drugiej strony na tej drodze pojawiły się również niepowodzenia. Mimo to uważam, że w niektórych dziedzinach życia kościelnego nastąpił wielki postęp. Porównując stosunki między Kościołami w czasach mojego dzieciństwa z tym, co osiągnięto dotychczas, uważam nawet, że jest on ogromny. Jako młoda dziewczyna nie wyobrażałam sobie, żeby papież poszedł do synagogi, żeby przepraszał za prześladowania, które odbywały się w imię zasad chrześcijańskich, które działy się pod przykrywką chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego.
W ekumenii, włączając w to dialog międzyreligijny, coraz bardziej zagłębiamy się w kwestię, czym jest duch chrześcijańskich Kościołów, które z naszych wartości są wspólne i które z nich mamy upowszechniać w świecie. Ważne jest, żeby najpierw pytać, co łączy wielkie religie świata (w tym np. chrześcijaństwo z islamem), a dopiero potem mówić o różnicach między nami.
Podsumowując: oznacza to, że nie jestem jeszcze zadowolona, ale muszę podkreślić, że zrobiono już wiele kroków naprzód w stosunku do sytuacji sprzed 50 lat.

– Czy zna Pani organizację pod nazwą Ekumeniczne Forum Chrześcijanek Europy?

– Tak, i myślę, że to Forum jest dla Europy ważne. Ponieważ właśnie w Europie żyjemy w samym centrum nieustannie postępującej sekularyzacji, a jednocześnie poruszamy się w kierunku przeciwnym – odkryliśmy bowiem, że nikt nie może obyć się bez wiary ani bez związków z przeszłością, że nie jesteśmy wszystkim na tym świecie.

– Jestem krajową koordynatorką Forum w Polsce i mogę z zadowoleniem stwierdzić, że ekumenia wśród polskich kobiet różnych wyznań jest oczywistością. Jak Pani sądzi, kto – mężczyźni czy kobiety – są skuteczniejsi w kontaktach, które prowadzą do porozumienia i przeciwstawiania się stereotypom? I jakiego typu instytucje temu służą?

– Kobiety także mogą być fanatyczkami o fundamentalistycznym sposobie myślenia. Właściwie jest to zadanie, dla wypełnienia którego ważne są cechy i umiejętności obu płci. Chociaż sądzę, że w procesie wychowawczym przekazywanie chłopcom wzorów „typowo męskich” zachowań może mieć ujemny wpływ na ich późniejsze zachowania, często agresywne wobec kobiet. Uważam, że kobiety i mężczyźni powinni szukać wspólnych dróg jako partnerzy. Tolerancją trzeba żyć, nie można jej tylko głosić.
Tolerancja nie jest przedmiotem nauki, lecz zasadą życia. Instytucji potrzebuje w tym sensie, jakim jest opracowywanie programów, konkretnych projektów. Np. w dzielnicach miast, gdzie większość mieszkańców stanowią cudzoziemcy i przesiedleńcy, trzeba ludzi nauczyć przyjaznego współżycia, a różne wspólnoty religijne – jak mają się nawzajem odnosić do siebie. Ale konkretny projekt nie potrzebuje instytucji, tj. jakiegoś biura i grupy opłaconych ludzi, którzy mieliby ten projekt realizować. Może to się dokonywać za pośrednictwem kościelnych, jak i niekościelnych ośrodków kształcenia. Może to się dziać we współdziałaniu z zakładami pracy. Mam wrażenie, że nawet może się to lepiej udać w środowisku pracy niż na zewnątrz – wiele takich przykładów zaobserwowaliśmy np. w sporcie. Ale najpierw trzeba mieć pomysł, na kim i jak wspólne bycie ze sobą i tolerancję praktykować.

– Polska prawdopodobnie już niedługo będzie przyjęta do Unii Europejskiej i problemy współżycia z różnymi mniejszościami, dziś jeszcze niezbyt znaczące, z pewnością nabiorą wagi. Przed czym ostrzegłaby Pani Polaków?

– Przed takim samym niebezpieczeństwem, jak nas, Niemców. Przed nietolerancją, ponieważ wiele problemów mamy takich samych. Żeby jej zapobiec, to po pierwsze i najważniejsze – trzeba obywateli przygotować do życia w społeczeństwie wielokulturowym. Po drugie – żeby ludzie wywodzący się z innych kultur nie skupiali się w jednym miejscu, nie tworzyli gett, bo wtedy integracja jest o wiele trudniejsza. Ta sprawa dotyczy również klas szkolnych: musi być w nich zachowana odpowiednia proporcja dzieci „tutejszych” i ze środowisk nowo przybyłych. To najlepsza droga tolerancji i integracji. Trzeba też pokazać ludziom, jak mogą nawiązać kontakt z innymi, przełamując własną nieufność. W moim kraju żyje 1,7 mln Turków, ale wiemy o sobie nawzajem niewiele.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Krystyna Lindenberg
Współpraca: Danuta Lukas
[Rozmowa przeprowadzona 8 marca w Teatrze Żydowskim w Warszawie, gdzie Rita Süssmuth odebrała przyznany jej jesienią ub.r. medal tolerancji]