Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 2 / 2001

Rozmowa z Iet Bleeker, Holenderską misjonarką w Izraelu

Ogromnie się cieszę, że możemy gościć Panią w naszej redakcji. Proszę nam najpierw opowiedzieć trochę o sobie: skąd Pani pochodzi, do jakiego Kościoła należy, jak znalazła się Pani w Jerozolimie i jak długo tam mieszka?

– Mogłabym o tym napisać całą książkę, ale postaram się odpowiedzieć krótko. Pochodzę z Holandii, z bardzo pobożnej rodziny należącej do Kościoła reformowanego. Od najwcześniejszego dzieciństwa pragnęłam Boga, ale jako dziecko i później jako nastolatka odczuwałam pewien niedosyt – miałam poczucie, że Bóg to coś więcej niż to, czego naucza się w kościele. Oczywiście wierzyłam każdemu słowu zapisanemu w Piśmie Świętym. Ale nie było to integralną częścią mojego życia, nie żyłam tym. Ktoś mi powiedział, że jeśli zdecyduję się pójść za Jezusem, będę musiała zrobić to aż do końca – oddać Mu się całkowicie. I dopiero wtedy w moim życiu nastąpi przełom. I rzeczywiście, nadszedł taki moment, gdy zrozumiałam to i powiedziałam: „Dobrze, Panie Jezu, chcę pójść za Tobą i zrobić wszystko, czego ode mnie zażądasz”. Kiedy podjęłam taką decyzję, istotnie musiałam zmienić moje życie – wyraźnie odczułam, że Bóg powołuje mnie, żebym pojechała do Izraela. Byłam wówczas nauczycielką i bardzo kochałam moją pracę; miałam zostać dyrektorką tej szkoły. A teraz nagle, jak Abraham, miałam to wszystko zostawić: dom, pracę, kraj i udać się do kraju, który Bóg mi wskazał. Musiałam też nauczyć się wielu nowych rzeczy, w tym nowego języka. Miałam wówczas 28 lat, a 32, gdy we wrześniu 1970 r. wyjechałam do Izraela. We wrześniu ub.r. minęło więc 30 lat od tamtej chwili.

I jakie były Pani pierwsze wrażenia?

– Jeszcze przed ostatecznym wyjazdem do Izraela pojechałam tam w 1969 r. na krótki, trzytygodniowy pobyt, by zorientować się, co będę mogła tam robić. Bóg udzielił mi wielkiej miłości do Izraela i rozumienia tej ziemi. Przedtem uważałam, że czas Izraela [w wymiarze duchowym – red.] minął i nowym Izraelem jest teraz Kościół. W miarę studiowania Biblii, dzięki prowadzeniu przez Ducha Świętego poznałam, że Izrael jest Izraelem, a Kościół – Kościołem. Kochałam Izrael, który dla mnie oznaczał naród żydowski (i dlatego zaczęłam uczyć się języka hebrajskiego). Jednakże tam, na miejscu, odkryłam, że w Ziemi Świętej żyją też Arabowie.

Wróciłam do Holandii z przekonaniem, że wprawdzie Bóg posyła mnie do Izraela, ale chce, bym Mu służyła, pracując wśród Arabów. Utrzymywałam kontakt z organizacją, która wysyłała tam misjonarzy. Była to holenderska Misja dla Bliskiego Wschodu (Near East Mission) i za jej pośrednictwem skierowano mnie do pracy w Strefie Gazy1. To jedna z niewielu, a może nawet jedyna organizacja, której celem jest chrześcijańska służba zarówno wśród Żydów, jak i Arabów.

Bóg dał mi miłość do jednych i do drugich. Ta miłość prowadziła mnie i pozwoliła poznać i zrozumieć obie strony. Chociaż w ciągu tych trzydziestu lat wielokrotnie przekonałam się, jak trudno pogodzić ich racje – o wiele łatwiej jest identyfikować się z jedną stroną – zrozumiałam, że mam być łącznikiem, pomostem pomiędzy Arabami i Żydami.

Jak to praktycznie wyglądało?

– Jednych i drugich poznawałam, uczyłam się też arabskiego. Studiując Pismo Święte i poznając Boże obietnice dla Izraela, zastanawiałam się, czy ma On też obietnice dla Arabów, potomków Ismaela, syna Abrahama, i jakie jest ich miejsce w Bożym planie zbawienia darowanego Izraelowi i światu. I to, co dziś jest tylko walką między nimi, z perspektywy tego planu Bożego ma w rezultacie doprowadzić do pokoju i pojednania w Ziemi Świętej. Moje przekonanie opiera się na proroctwie Izajasza 19:23-25 – „W owym dniu prowadzić będzie droga z Egiptu do Asyrii: Asyryjczyk uda się do Egiptu, a Egipcjanin do Asyrii i Egipcjanie wraz z Asyryjczykami będą służyć Panu. W owym dniu będzie Izrael jako trzeci razem z Egiptem i Asyrią błogosławieństwem na ziemi, którą pobłogosławi Pan Zastępów, mówiąc: Niech będzie błogosławiony mój lud Egipt i dzieło rąk moich Asyria, i moje dziedzictwo Izrael!”. To mój duchowy fundament, na którym stoję i mam stać, o to się modlić i w tym celu działać.

W Strefie Gazy pracowałam od 1971 do 1976 r. Z ramienia władz izraelskich uczyłam arabskie dziewczęta przedmiotów ogólnych, języka angielskiego, przysposobienia zawodowego. Następnie pojechałam do Jerozolimy i napisałam list do jej ówczesnego burmistrza, Teddy’ego Kolleka: „Jestem wolontariuszką, kocham Izrael, ale wiem, że powinnam pracować wśród Arabów. Co Pan dla mnie ma, panie burmistrzu?”. Po paru dniach odpowiedział: „Rozmawiałem z radnymi i ustaliliśmy, że potrzebny jest ktoś do pracy wśród najuboższych w arabskiej dzielnicy Starego Miasta. Jest ich tam bardzo wielu i nikt się nimi nie zajmuje”. I tak spędziłam wiele lat, pracując wśród ubogich mieszkańców muzułmańskiej części Starego Miasta jako oficjalna wolontariuszka skierowana tam przez władze municypalne Jerozolimy.

Jak Arabowie przyjęli chrześcijankę, która miała im pomagać za przyzwoleniem władz izraelskich?

– Z początku traktowali mnie podejrzliwie, uważając, że jestem izraelskim szpiegiem. Moja rola była dla nich niezrozumiała. Bywało, że rzucano we mnie kamieniami, pluto, przeklinano. Nazywano mnie wówczas jehudijja, co brzmiało obelżywie [Żydówica – red.]. Mniej więcej po roku awansowałam – zaczęto mówić o mnie adżnabijja, co znaczy po prostu „cudzoziemka”.

Co wpłynęło na zmianę ich postawy?

– Obserwowali moją bezinteresowną pracę, która obejmowała coraz więcej ludzi. Zawsze działo się tak, że byłam pionierką. Musiałam zaczynać od zera, bez pieniędzy, bez pomocy. Z czasem uzyskałam wsparcie różnych organizacji chrześcijańskich, zwłaszcza holenderskich, i zyskałam współpracowników – wolontariuszy. Myślę, że muzułmanie, którym starałam się pomóc, odczuwali też miłość Chrystusa. Chodziłam do najbiedniejszych, pozbawionych wszelkich wygód i jakiejkolwiek pomocy domów z małym plecaczkiem, w którym był kawałek mydła, ręcznik, trochę chleba... Sprzątałam, myłam obłożnie chorych, opuszczonych, leżących w nieopisanym brudzie, robiłam im coś do jedzenia – na ten temat też mogłabym napisać książkę. Po kilku latach uzyskałam tytuł honorowy, którym się dziś szczycę – Mama Iet.

Czy „mama” jest słowem arabskim?

– Nie, pochodzi z angielskiego, ale jest zrozumiałe dla wszystkich.

Z którym Kościołem jest Pani związana w Jerozolimie?

– W starej chrześcijańskiej dzielnicy Jerozolimy są tylko dwa małe Kościoły protestanckie. Zdecydowana większość miejscowych arabskich chrześcijan należy do któregoś z Kościołów wschodnich. Zbór protestancki, do którego należę, wyrósł z domowych kręgów biblijnych, a założył go przed dziesięciu laty pastor Egipcjanin.

Przynależność do tradycyjnych, istniejących tam od wieków Kościołów określa całe życie tamtejszych chrześcijan – od narodzin i chrztu poprzez ślub aż po pogrzeb. Większość z nich mieszka ponadto w domach, które są własnością kościelną. Ta tradycja stanowi zarówno o ich tożsamości, jak i o statusie prawnym (nie ma świeckich ślubów czy pogrzebów), ale nie zawsze wiąże się z głębszym przeżywaniem wiary. Ci, którzy tego pragną, przychodzą na przykład do nas. Dlatego nie nazywamy się protestantami, nie zakładamy Kościoła, nie ma u nas formalnego członkostwa. Nabożeństwa niedzielne odbywają się o godzinie 11, aby każdy zdążył wziąć udział w porannym nabożeństwie w swoim kościele.

Wiemy już, jak zakorzeniła się Pani w świecie arabskim. A jak jest z tą drugą stroną – żydowską?

– Kiedy się żyje i pracuje w jednym świecie, w jednym środowisku, bardzo łatwo można stracić kontakt i wspólny język z tym drugim. Ale zawsze bardzo się starałam, w różnych okresach mego życia tam, podtrzymywać związki ze światem żydowskim. Przecież także świat arabski, w którym się obracałam, istnieje w Izraelu, w państwie żydowskim, więc te kontakty były codzienne – chociażby podczas zakupów albo w urzędzie, gdy przedłużałam wizę, czy gdy, chcąc nie chcąc, uczestniczyłam w różnych wydarzeniach.

Jerozolima jest „sercem świata” i tym, co się tam dzieje, interesuje się cały świat. Co miesiąc można uczestniczyć w rozmaitych konferencjach, ale dla mnie najważniejsze są spotkania modlitewne. Co dwa tygodnie spotykamy się w Jerozolimie – Żydzi mesjańscy, tj. Żydzi, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa jako Mesjasza, arabscy chrześcijanie i pracownicy różnych chrześcijańskich misji i organizacji. Modlimy się wspólnie, przychodząc z naszych różnych światów, i każdy z nas przynosi na te spotkania bagaż swojej szczególnej sytuacji – teraz coraz bardziej skomplikowanej. Od września nasila się przecież konflikt izraelsko palestyński, dotykając każdego mieszkańca tej ziemi.

Dochodzimy do tej tragicznej sytuacji, którą z takim niepokojem śledzi cały świat. Jak Pani, patrząc na te wydarzenia z bliska, może je skomentować?

– Mogę tylko potwierdzić: tak, to jest wojna. Byłam w Izraelu, gdy ponad 10 lat temu wybuchła pierwsza intifada, palestyńskie powstanie. Ale ta obecna to zupełnie coś innego. Ponieważ teraz obie strony używają broni palnej.

Tu muszę coś wyjaśnić. Media na całym świecie przedstawiają tę sytuację trochę inaczej, niż wygląda ona na miejscu. Mówi się: „Spójrzcie na tych biednych Palestyńczyków, którzy rzucają kamieniami... A co robi Izrael? Strzela do nich!”. Chcę zauważyć, że po pierwsze – kamień może zabić. Kiedy słyszę te biadania, pytam: „Czy kiedykolwiek dostałeś kamieniem w głowę? Wyobraź sobie, że idziesz spokojnie ulicą i nagle, zza węgła, ktoś ciska w ciebie nie kamykiem, ale dużym kamieniem. Jak zareagujesz? Może odpowiesz: »Och, jestem chrześcijaninem...«, i nadstawisz drugi policzek?” Przyznam, że ja nigdy nie mogłam się tak „po chrześcijańsku” zachować.

Oczywiście można mówić o nierówności sił – z jednej strony kamienie, z drugiej kule, choćby gumowe. Powinniśmy jednak trochę głębiej wniknąć w to, co rzeczywiście się tam dzieje. Mogę powiedzieć tyle, że przez cały czas, obserwując te wydarzenia, widzę, że armia izraelska naprawdę powstrzymuje się od rzeczywistego użycia siły. Charakterystyczny jest następujący wypadek sprzed paru tygodni. Przywódca Palestyńczyków Jasir Arafat zdecydował się złożyć wizytę ustępującemu prezydentowi USA Billowi Clintonowi, ponieważ wywierano na niego naciski, by zaaprobował najnowsze tzw. propozycje pokojowe. Przez 10 dni trwania tych rozmów nie padły żadne strzały na obszarze między Betlejem a Gilo2. Z tego wypływa wniosek, że kiedy Palestyńczycy nie atakują, Izraelczycy nie odpowiadają.

Musimy jednak mieć na względzie i to, że wytrzymałość psychiczna wszystkich ludzi, także po stronie żydowskiej, jest na wyczerpaniu. Żołnierze izraelscy również przekraczali rozkazy. Z drugiej strony wiadomo, że być może nawet większość miejscowych Arabów nie chce tej wojny, ludzie chcą żyć normalnie. Na czym więc polega różnica między Żydem i Arabem? W tym miejscu trzeba przenieść problem na inny poziom: Izrael jest państwem demokratycznym typu zachodniego, natomiast w państwach arabskich i w Autonomii Palestyńskiej panują dyktatury. Jeśli więc nawet większość społeczeństwa tak naprawdę chciałaby innej polityki, nie może swych pragnień zrealizować. Poza tym pojedynczy człowiek nie chce być inny niż wszyscy. Jeśli znajdzie się ktoś, kto sprzeciwia się dyktaturze, to kończy w więzieniu albo zostaje uciszony, traci życie – w tej części Europy macie przecież podobne doświadczenia – więc ludzie uczestniczą w manifestacjach poparcia dla władzy i milczą. Bo się boją.

Palestyńscy Arabowie mają ponadto nikłą wiedzę historyczną. W szkole dzieci uczone są w ten sposób: „Myśmy zawsze żyli sobie tutaj spokojnie, aż nagle zjawili się Żydzi i zabrali naszą ziemię. Teraz to, co nasze, chcemy tylko odzyskać”. Ani słowa o rezolucji ONZ z 1947 r. na temat utworzenia państwa żydowskiego i państwa palestyńskiego3. Jeśli więc dziecko od początku jest wychowywane w poczuciu krzywdy, to ten uraz psychiczny musi w końcu odreagować.

Po trzecie wreszcie – problem największy to problem religijny. Islam naucza, że jest wolą Boga, by stał się religią całego świata, chrześcijanie i Żydzi będą w końcu musieli przyjąć wiarę objawioną przez Mahometa, a wtedy na świecie zapanuje pokój. Konsekwentnie – każde terytorium, każdy kraj, który kiedykolwiek znajdował się pod władzą islamu, musi pod nią pozostać lub powrócić. A przecież całe terytorium, na którym dziś jest państwo Izrael, należało kiedyś do muzułmanów, którzy te ziemie podbili, a później do Imperium Osmańskiego. Negocjacje pokojowe mają służyć tylko temu, by po kawałku odzyskiwać utracone ziemie. Ci ludzie tak rozumują i nie ma się co łudzić, że to się nagle zmieni.

Jakie jest więc wyjście z tej sytuacji? Żydzi nie mogą przecież zaakceptować takiego punktu widzenia, chrześcijanie zresztą także nie.

– Islam naucza, że pokój może być osiągnięty tylko dzięki podporządkowaniu całego świata jego przesłaniu, natomiast my wiemy z Pisma Świętego, że Mesjasz, który nam się objawił, Jezus Chrystus, przyjdzie powtórnie i zaprowadzi prawdziwy pokój. Rozwiązaniem problemu jest więc tylko On. Pokój zapanuje wtedy, gdy wyznawcy tych trzech religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, pojednają się za pośrednictwem Mesjasza – Jezusa Chrystusa.

O co więc powinniśmy się modlić? Aby Żydzi wrócili do powołania, które Bóg im dał. Izrael jest ludem wybranym. Ale wybranie nie oznacza, że jest się doskonałym. Oznacza tylko, że Bóg dał swemu wybrańcowi jakieś zadanie do wykonania – Żydzi powinni być instrumentem, za pomocą którego Bóg dokona swego dzieła. Ale jak dotąd, większość z nich tego nie widzi.

Gdy sześć wieków po Chrystusie pojawia się Mahomet i Koran, rodzi się islam – słowo to oznacza oddanie się Bogu, całkowite poddanie się woli Bożej. Można więc powiedzieć, że najlepszą rzeczą, jaką powinni zrobić muzułmanie, jest poddanie się woli Bożej. To miałam na myśli, wspominając 19 rozdział Księgi proroka Izajasza.

Ale najpierw to my powinniśmy się zmienić. My – to znaczy Kościół. Bo jeśli na te sprawy patrzeć w kategoriach czyjejś winy, to my, jako Kościół w najszerszym tego słowa znaczeniu, ponosimy winę największą. W pewnym sensie można powiedzieć, że skradliśmy Izraelowi to, co do niego należy – uznaliśmy, że jesteśmy Nowym Izraelem i Stare Przymierze się nie liczy. Prześladowaliśmy zarówno Żydów, jak i muzułmanów. Jedni i drudzy do dziś pamiętają wyprawy krzyżowe, kiedy to w imię Chrystusa krzyżowcy wymordowali dziesiątki tysięcy Żydów i Arabów.

Mieszkam i pracuję obecnie w arabskiej chrześcijańskiej dzielnicy w starej Jerozolimie. Jako chrześcijanie powinniśmy być solą ziemi i światłością świata. Nie byliśmy i nie jesteśmy ani jednym, ani drugim. To najgorsza dzielnica Starego Miasta, jest tam najwięcej narkomanów i alkoholików, w rodzinach ma miejsce najwięcej bójek i zabójstw. Jakie jest więc nasze świadectwo?

Jako Kościół powinniśmy pokutować przed Bogiem za to, co uczyniliśmy Żydom i Arabom, a także za to, że nie uczyniliśmy tego, co powinniśmy byli uczynić. Ta nasza wina ujawnia się dziś w tym konflikcie żydowsko-arabskim. Musi to również oznaczać zrewidowanie naszych poglądów, doprowadzić nas do innego spojrzenia i na Żydów, i na Arabów. Dopiero w duchu pokuty możemy niejako uzyskać prawo do powoływania się w modlitwie na obietnice, jakie Bóg dał i Żydom, i Arabom. Wierzę, że wtedy znajdziemy się blisko Bożego serca. W dodatku aby to robić, wcale nie trzeba mieszkać w Jerozolimie czy w Izraelu.

Co Pani ma na myśli, mówiąc o pokucie?

– Wielu ludzi mówi: „Ja nie urodziłem się w tamtych czasach, więc nie jestem winny”. To prawda, ale jeżeli identyfikujemy się z chrześcijaństwem, to jesteśmy odpowiedzialni także za to, co się wydarzyło w przeszłości, w całej jego historii. Nie unikniemy tego. Jest wiele niechlubnych wydarzeń znanych nam z historii naszego kraju, z historii Kościoła, a być może odkryjemy jeszcze wiele nowych rzeczy, za które powinniśmy się wstydzić. Wszystko sprowadza się do jednego: nie zachowaliśmy przykazania miłości! I dlatego za to wszystko musimy prosić o przebaczenie. Nie mam na myśli tylko jednorazowego aktu pokuty.

Jezus powiedział: „Jeślibyś (...) składał dar swój na ołtarzu i tam wspomniałbyś, że brat twój ma coś przeciwko tobie. Zostaw tam dar swój na ołtarzu, odejdź i najpierw pojednaj się z bratem swoim, a potem przyszedłszy, złóż dar swój” (Mat. 5:23-24). Nie możemy oczekiwać skruchy i przebaczenia od Żydów i Arabów za to, co złego robią. Nie wiem nawet, czy powinniśmy ich za to krytykować. Musimy wskazać na samych siebie i dopiero wtedy przekonamy się, że prawdziwa pokuta otwiera drzwi do Bożego serca, pozwala doznać miłości, przebaczenia i oczyszczenia. Niektórym pokuta kojarzy się wyłącznie z czymś strasznym. Tymczasem właśnie pokuta przynosi radość! Wspominam Żydów, których prosiłam o przebaczenie, i ich zaskoczenie... Pokuta stwarza nowe sytuacje, rodzi nową więź między ludźmi, daje początek przyjaźni.

Potrzebujemy Jezusowej miłości w naszych sercach, aby stawić czoło atmosferze nienawiści. Gdybym nie żyła nadzieją pojednania, którą czerpię z Biblii, już dawno bym stamtąd uciekła. Po prostu bym nie wytrzymała.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Krystyna Lindenberg
Rozmowę tłumaczyła Anna Białęcka

1 Strefa Gazy – wąski pas lądu między Morzem Śródziemnym i pustynią Negew, o długości 40 km i szerokości miejscami zaledwie 6 km, ogrodzony drutem kolczastym, zamieszkany obecnie (szacunkowo) ok. 1,1 mln Palestyńczyków, uchodźców z 1948 r. i ich rodzin. Po 1948 r. pod kontrolą Egiptu, od 1967 pod władzą Izraela, miejsce wybuchu pierwszej intifady. Na mocy pokojowych porozumień z Oslo Palestyńczycy mają tam częściową autonomię. Bezrobocie sięga 60 proc.; komunikacja z Izraelem odbywa się przez przejście graniczne w Erezie – (red.).

2 Terroryzując chrześcijańskich mieszkańców Betlejem i pobliskiej chrześcijańskiej wioski arabskiej Beit Dżala, członkowie Tanzimu, palestyńskiej milicji, z ich domów ostrzeliwali Gilo, południowe żydowskie przedmieścia Jerozolimy, by wywołać reakcję artylerii izraelskiej (red.).

3 Arabowie rezolucję ONZ odrzucili, Izrael powstanie własnego państwa proklamował, w rezultacie wybuchła wojna 1948 r., a Palestynę opuściło od 600 do 800 tys. Arabów, których nie chciały przyjąć ościenne państwa arabskie toczące wojnę z Izraelem. Od tej pory żyją oni w obozach dla uchodźców. Dziś problem „prawa do powrotu” ich i ich potomstwa (ok. 3 mln na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy, ok. 2 mln w Jordanii, Libanie i Syrii) stanowi jeden z kluczowych – obok kwestii jurysdykcji nad Jerozolimą i miejscami świętymi oraz osadnictwa żydowskiego na tzw. terytoriach (ok. 50 tys.) – punktów spornych między Żydami i Palestyńczykami, o które rozbijają się próby zawarcia porozumienia pokojowego (red.).