Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

KAREL MACEK (1902–1994)

NR 2/2023, s. 24-28

Najstarsza odnaleziona wzmianka o rodzie Macków pochodzi z 1604 r. W katastrze dóbr opoczeńskich (Opočno, północno-wschodnie Czechy) jako wójt wsi Čanka został wpisany trzyprętowy rolnik Vojtěch Macek, właściciel domu. Na tej samej stronie, poniżej jest zapisany Mikuláš Macek, jego przodek. Ze wspomnianego domu w roku 1742 zbiegł na Śląsk Jakub Macek. Po następnych 100 latach (po roku 1842), Józef Jakub Macek przeprowadził się wraz z rodziną z czeskiej kolonii Husinec (Pentsch) do Zelowa. Ciągłość rodu jest bogato udokumentowana w różnych księgach metrykalnych i administracyjnych wspomnianych dóbr.

Jeden z potomków Jakuba Macka, jego pra-prawnuk Józef Jakub, ochrzczony 27 lipca 1804 r. w Husincu, po roku 1842 przeprowadził się wraz z rodziną do Zelowa, dopiero 40 lat po jego założeniu. Według rodzinnych przekazów w Husincu (lub jego przysiółku Pentsch) posiadali obszerny kamienny dom i prawdopodobnie kamieniołom. Do Zelowa przyjechali z dość pokaźną sumą talarów, ponieważ stać ich było na wynajęcie arendy i pola. Około 1870 r. kupili 24 morgi ziemi w osadzie Józefatów majątku Buczek i rozpoczęli budowę domu, poczynając od wytwarzania cegieł. Dom był obszerny, na wysokiej podmurówce, początkowo kryty gontem. Zabudowania gospodarcze były oddzielone.

Józef Jakub Macek znał różne rzemiosła budowlane i przez pewien czas – z przerwami – pracował w Warszawie, gdzie w 1868 r. zmarła jego żona Anna Maria.

Posiadłością w Józefatowie po śmierci ojca w 1869 r., zarządzał jego syn Jan (ur. 1839). Z siedmiorga rodzeństwa Jana część osiadła w Zelowie, część rozjechała się po świecie. Jan Macek ożenił się z Zofią Amalią Andersz (14 lutego 1860 r.), jego drugi syn, Józef, urodzony 27 marca 1874 r., był ojcem Karola.

W tym miejscu mała dygresja. Józef jako poborowy spędził sześć lat w wojsku carskim w pułku gwardyjskim w Petersburgu. Był wysoki, przystojny i „gramotny”. Okres w służbie cara Mikołaja II był spokojny, w tym czasie nigdzie nie walczono. Po powrocie z wojska 20 lutego 1900 r. ożenił się w Zelowie z Elżbietą Jelinek (ur. 22 kwietnia 1881 r., córka Pawła). Brat Elżbiety także Paweł, był ojcem ks. ppłk. Jana Jelinka (1912–2011). O jego bohaterskiej działalności na terenie Wołynia podczas II wojny światowej dużo pisano i w Czechach, i w Polsce, także w JEDNOCIE.

Gorzej było w czasie wojny rosyjsko-japońskiej. Podobno dzięki gwardyjskiej przeszłości i „gramotności” został adiutantem jakiegoś pułkownika, z którym dotarł aż gdzieś za Charbin w Mandżurii. Także w 1914 r. został zmobilizowany i po bitwie pod Modlinem dostał się do niewoli, którą spędził pracując u bauerów na terenie Niemiec, skąd wrócił zimą 1918–1919 r.

Podczas nieobecności męża Elżbieta prowadziła gospodarstwo, starała się o teściów i czworo dzieci. Trudno sobie wyobrazić, jak sobie z tym radziła. Była samoukiem, nauczyła się pisać i czytać po polsku i po czesku, zachowane listy mają logiczny układ, oddają uczucia i nastroje. Była lubiana i szanowana, podobno nawet – pod patronatem właścicielki majątku Buczek – uczestniczyła w pracy jakiegoś zalążku stowarzyszenia czy koła kobiet.

Karol rozpoczął naukę szkolną w wieku dziesięciu lat w Buczku oddalonym o trzy kilometry. Umiał już pisać, czytać i rachować. Prawdopodobnie dzięki matce Elżbiecie i aktywności zboru nauczanie początkowe odbywało się u nich w domu. Kształcenie na poziomie średnim było możliwe dopiero po wojnie. Zelowski kantor przygotował Karola do egzaminu do tercji nowopowstałego pod patronatem Polskiej Macierzy Szkolnej koedukacyjnego gimnazjum w Bełchatowie, gdzie zdał maturę w pierwszym roczniku maturzystów 1924 r.

NAUKA

Do domu, oddalonego o siedemnaście kilometrów, chodził pieszo, czasami jedzenie i bieliznę dostarczała lub donosiła mu mama. Mieszkał na stancji, początkowo kątem u szewca, później u woźnego. Dla raczej ubogiego wiejskiego chłopca nawet niewielkie miasto stanowiło pewną barierę społeczną. Świadomość, że dorasta w warunkach niedostatku i konieczność pogodzenia się z tym sprawiła, że przez całe życie miał lekko wypaczony stosunek do materialnych realiów życia i na starość się to pogłębiało. Przez 63 lata małżeństwa miało to wpływ również na żonę, mimo że dorastała w innych warunkach. Jej rodzice Słamowie nie żyli rozrzutnie, ale – wyłączając wojnę – na pewno w dostatku.

Wiejski chłopak po pewnym czasie odnalazł się w nowym środowisku, zapewne miał też trochę szczęścia. Był dobrze wychowany, dobrze się prezentował, a ponadto wyróżniał się ewangelickim pochodzeniem, co było rzadkością w polskim środowisku. Dzięki temu wzbudzał pewną ciekawość, a później także zainteresowanie dyrektora gimnazjum i być może również pani dyrektorowej. W warunkach prowincjonalnej mieściny, małżonka dyrektora reprezentowała ponadprzeciętny standard nobliwej kultury społecznej należnej na terenach dawnej Unii Polsko-Litewskiej do kanonu wychowania i sposobu bycia szlachcianki. Częścią oświeconej rodziny dyrektora Kołakowskiego byli trzej synowie, toteż kontakty z Karolem mogły odbywać się również na poziomie rówieśniczym.

We wspomnieniach przyszłego lekarza okres szkoły średniej był znaczący. Pośrednio można to uzasadniać wpływem sposobu bycia pani dyrektorowej. W praktyce znaczyło to, że pan dyrektor kierował gimnazjum, ale na szczycie tej oświatowej piramidy stała pani Kołakowska. Na podstawie nieformalnego, ale zapewne dominującego autorytetu, którego była nosicielką, potrafiła wiejskiego chłopca zaadaptować do kultury społecznej, do której raczej nie miał szansy się przebić. W domu pana dyrektora zetknął się z etykietą na poziomie, jaki w Czechach był zastrzeżony wyłącznie dla arystokratycznego wierzchołka drabiny społecznej. Technicznie mogło to przypominać Pigmaliona George'a Bernarda Shaw, ale niewątpliwie musiały temu sprzyjać także warunki obiektywne.

Maturzystą, który miał już 22 lata, zainteresowały się władze wojskowe. Rodzice – po ponad dwunastu latach spędzonych przez ojca w mundurze – nie byli temu przychylni. Pierwotnie przewidywano studia w Warszawie, ale ówczesne realia sprawiły, że rodzina zdecydowała się powrócić do Czech. Mama zaszyła Karolowi pod podszewką marynarki 500 franków szwajcarskich i latem 1924 r. koło Bohumina przekroczył zieloną granicę (rodzice repatriowali się w kwietniu 1925 r.). W zasadzie miał przy sobie tylko list polecający stowarzyszenia „Kostnická jednota”. Nazwa nawiązywała do miejsca śmierci Jana Husa w Konstancji (po czesku Kostnice). Franki pokryły koszty immatrykulacji i początek pobytu w Pradze. Pierwszym jego czeskim dokumentem było policyjne zgłoszenie pobytu w Pradze z 3 grudnia 1924 r. Prawo pobytu otrzymał dopiero w listopadzie 1925 r, a obywatelstwo 20 maja 1927 r.

Jesienią 1924 r. Karel Macek zapisał się na medycynę, indeks otrzymał 7 listopada. Republika popierała studentów reemigrantów, wsparcie otrzymywali od różnych organizacji, a także od osób prywatnych. Również Macek otrzymał zupełnie przyzwoite stypendium, jednak musiał zbierać i przedstawiać na uczelni wszystkie zaliczenia i kolokwia.

Początki na pewno miał trudne. Praktycznie nikogo nie znał, pewne poparcie mógł znaleźć w Czeskobraterskim Kościele Ewangelickim, prawdopodobnie z zborze „u Klimenta” na Starym Mieście. Również jego język czeski nie był poprawny – emigracyjna gwara z naleciałościami mocno się różniła od języka używanego na rdzennych ziemiach czeskich. Maturę miał polską, zawodową terminologię znał również w języku Lecha. Można przyjąć, że Karel Macek był dość wiernym odzwierciedleniem historii biednego chłopca, który własną pracą osiągnął sukces. Niewiele wiadomo o tym, jak to przystosowanie się do nowych warunków przebiegało. Bywał dużym ironistą, być może ironia była świadoma, stawała się wsparciem przy pokonywaniu codziennych trudności.

MAŁŻEŃSTWO

Kiedy w kwietniu 1925 r. rodzice i rodzeństwo przyjechali do Czech, jego sytuacja zaczęła się powoli poprawiać. Dzięki nieprzeciętnym talentom organizacyjnym matki, powoli powstawało improwizowane zaplecze, mimo że swoje gospodarstwo i nowy dom budowali na „zielonej łące”. Student był nadal zdany na siebie. Przyszły teść młodego lekarza prowadził w Łodzi dobrze prosperującą hurtownię tkanin, powiązaną z tkaczami w Zelowie. Córce Mirosławie urodzonej 6 marca 1908 r. w Łodzi w posagu – oprócz szkoły dla „panien z dobrego domu” w Pradze, która miała ją przygotować do przyszłej roli pani domu – zapewnił godziwy posag w dolarach, od którego otrzymywała aż do marca 1939 r. bardzo wysokie 12-procentowe odsetki.

Młodzi znali się od czasów szkolnych, pobrali się 6 lipca 1931 r. w ewangelickim kościele „U Martina w murze”, w dniu istotnego dla wygnańców święta – rocznicy śmierci Jana Husa. Ślubu udzielał były pastor w Zelowie Bohumil Radechovský – wtedy kapitan sztabowy w duszpasterstwie czechosłowackiej armii.

Teść, Józef Słama, kupił nowożeńcom mieszkanie w Pradze. Późniejszy MUDr Karel Macek, specjalista pediatrii, po skończonych studiach pracował jako asystent w szpitalu dziecięcym w Pradze-Karlovie, a po praktyce klinicznej rozpoczął pracę w Krajowym Instytucie Opieki nad Matką i Dzieckiem. Na początku przysługiwała mu płaca 300 koron, zakwaterowanie i wyżywienie. 15 kwietnia 1932 r. otrzymał promocję na doktora medycyny (Medicinae Universae Doctor). Poziom życia rodziny zabezpieczały procenty od dolarowego posagu i okazjonalne dotacje firmy Słama.

Służba w szpitalu podobno mu nie odpowiadała ze wzglądu na nocne dyżury. Głęboko szanował ordynatora profesora Jiřího Brdlíka. Zawsze zgodnie z jego zaleceniami propagował w medycynie rzeczy oczywiste: czyste ręce, czysty nos, czyste uszy itd., a kiedy rozszerzył swoją wiedzę medyczną, polecał dodatkowo czyste powietrze. Działało to w ten sposób, że miał wielkie poważanie i szacunek wśród sfrustrowanych rodziców i pacjentów. Wymienione zasady, wygłaszane w białym fartuchu, musiały być przydatne, ponieważ ogólnie wiadomo, że lekarz wprawdzie leczy, ale uzdrawia natura. Zalecenia te działały też jako pewna forma efektu placebo w szerokim znaczeniu, ponieważ doktor Macek był na pewno osobowością, co pozwala przyjąć założenie, że pacjent nie mógł sobie pozwolić na „nieuzdrowienie się”. Biały fartuch był i ciągle jest rodzajem komży, szpitale i kliniki laickimi świątyniami, w których zapach dezynfekcji zastępuje kadzidło, pigułki hostię, a płynne leki wino mszalne. Pacjenci chwalą się bliznami po zabiegach chirurgicznych jak stygmatami i oczywiście pragną zbawienia.

Dom rodzinny młodego małżeństwa w latach trzydziestych powstawał bez problemów. Urodziły się dwie córki, Alena i Mirka. Znany architekt wnętrz zaprojektował solidne umeblowanie do trzypokojowego mieszkania służbowego w Krajowym Instytucie. W tym mieszkaniu rodzina zamieszkała na koniec 1936 r. Ówczesne zdjęcia pokazują drobnoburżuazyjną idyllę. Losy Czechosłowacji odwrócił rok 1938.

PO WOJNIE

Po klęsce Niemców pod Stalingradem, w ramach przygotowań do wojny totalnej, Instytut przeniesiono na teren szpitala psychiatrycznego w Bohnicach na peryferiach Pragi. Służbowe mieszkanie zastąpiło lokum w jednym z budynków dla personelu. Na wiosnę 1946 r. rodzina wróciła do centrum Pragi. Dawne mieszkanie było zajęte. Doktor Macek, 43-letni specjalista pediatrii, został mianowany ziemskim radcą do spraw zdrowia i ordynatorem na oddziale samotnych matek w macierzystym instytucie.

Do 1959 r. prowadził także praktykę prywatną. Do obowiązków pracowników instytutu należał również nadzór nad domami dziecka. Współpracował wówczas przez ponad 20 lat ze znanym czeskim psychologiem dziecięcym profesorem Zdenkem Matějčkem, który w swoich wspomnieniach serdecznie (a także anegdotycznie) kreśli obraz znakomitego specjalisty o ogromnym autorytecie, zarówno człowieka jak i lekarza. Owocem ich współpracy była diagnostyka tzw. lekkich dysfunkcji mózgowych, czyli lekkiej dziecięcej encefalopatii, zachorowań charakteryzujących się m.in. zakłóceniami w rozwoju prenatalnym, ciężkimi porodami, niedożywieniem oraz infekcjami.

Doktor Macek cieszył się wielkim autorytetem i renomą. Do czasu zamknięcia praktyki prywatnej jego pacjentami były dzieci osób „ze świecznika”, aktorów, literatów, podobno nawet potomkowie Antoniego Dworzaka. Był również w jakiejś mierze nieoficjalnym pediatrą Czeskobraterskiego Kościoła Ewangelickiego. Była to funkcja godna szacunku, ale całkowicie nielukratywna i często męcząca ze względu na wysoką w tych kręgach dzietność, nie wyłączając kierowcy i dozorcy.

Ponieważ oboje Mackowie wychowali się w polskim otoczeniu, ich polszczyzna ciągle była bezbłędna, ale z czasem stopniowo wypierana w rodzinie przez język czeski. W życiu codziennym często korzystano z nazw i określeń wyniesionych z domów rodzinnych. Przykładem przenikania się i zmiany znaczenia obu języków są kalendarzyki kieszonkowe Miry, w miarę upływu lat ubywało notatek w języku polskim. Niemniej 1 września 1939 r. zanotowała po polsku: „O Boże, wojna”. W napadniętej Polsce miała prawie całą swoją rodzinę.

Jeszcze w latach 80. słyszałem zwroty „Táto, jak se tomu řikalo u nás?”. Oczywiście nasiąknęli kulturą i zwyczajami czeskimi, czemu sprzyjało środowisko, w którym żyli. Zachowaniem związków z Polską pomagał ciągły kontakt z Polakami i czeskimi polonofilami w Pradze. Do kręgu ich najbliższych przyjaciół należał profesor Marian Szyjkowski z Krakowa, kierownik katedry polonistyki Uniwersytetu Karola oraz malarze Kasprzak i Hofman. Vlastimil Hofman, Czech po ojcu, Polak po matce był wybitnym przedstawicielem secesji, po wojnie zamieszkał na Dolnym Śląsku. W domu bywał także Paweł Hulka-Laskowski, polski attaché kulturalny w Pradze. Kontakty z nim trwały aż do końca wojny. W latach 80. widziałem Postkarty Generalnej Guberni, wysyłane z Żyrardowa, z podziękowaniem za pomoc finansową... Ponadto utrzymywali kontakty z kołem pań zrzeszającym Polki, które wyszły za mąż za Czechów z armii austriackiej lub legionu czeskiego powstałego w okresie pierwszej wojny światowej na Syberii.

Związki z Polską, także dzięki rodzinie pozostałej w Łodzi i Zelowie, utrzymywali do końca życia, wielokrotnie wypoczywali w Kuźnicy na Helu.

W okresie międzywojennym kolonia polska w Pradze i czescy polonofile spotykali się systematycznie w jednej ze znanych kawiarni na placu Wacława, w której mieli swój „kącik”. W nawiązaniu do tej tradycji, we wrześniu 2000 r., w tej samej kawiarni odbyło się spotkanie potomków tamtych uczestników. Wśród kilkudziesięciu osób wypełniających dużą salę, przypadkowo znalazłem się także ja, zaproszony przez starszą córkę Alenę.

Przyjazne zbiegi okoliczności sprawiły, że Mackowie mieli praktycznie nieprzerwane kontakty z Polskim Kościołem Ewangelicko-Reformowanym. Ksiądz Jan Niewieczerzał w latach 30. był bliskim sąsiadem rodziny Słamów na ulicy Radwańskiej w Łodzi. Po wojnie miał z nimi bliski kontakt w Pradze. Niewiele lat później do grona znajomych dołączył ks. Zdzisław Tranda, w czym pomógł ks. Jan. Któregoś lata w drugiej połowie lat 80. będąc w Pradze w sobotni wieczór usłyszałem od doktora Macka, że następnego dnia na nabożeństwo pojedziemy na przeciwległy koniec Pragi, do parafii w dzielnicy Libeň. Okazało się, że tego dnia gościem parafii i ks. Pavla Smetany (późniejszego seniora synodalnego) był ks. Zdzisław Tranda, który kazanie wygłosił po czesku. Serdeczne spotkanie po nabożeństwie trwało bardzo długo. Kilka lat później ks. Smetana w kościele „U Martina w murze” prowadził nabożeństwo, na którym odnowiono śluby małżeńskie Macków w 60. ich rocznicę.

Kiedy Basia i Jurek Stahlowie pracowali w Łodzi, zbliżyli się do Macków przez Lidię Jelenową, rodzoną siostrę Mirosławy.

Długie pożyteczne życie. Karel Macek (1902-1994) (pełny tekst)

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

*****

 Jerzy Swoboda – urodził się w Zelowie w 1934 r. Emerytowany inżynier elektryk. Z zamiłowania zbieracz ciekawostek z historii Zelowa, także o zabarwieniu egzotycznym

 Bibliografia:
Karel Macek, „FONTES, vzpomínky a úvahy”, 2012 (maszynopis).
Karel Macek, „Najdi si nějaký hrad. Příběh Maurova kastelána”, Nakladatelství NS Středokluky 2022