Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 2000

Jerycho (...) było silnie umocnione i zamknięte (...).
Nikt nie wychodził ani nie wchodził. I rzekł Pan do Jozuego:
„Spójrz, ja daję w twoje ręce Jerycho wraz z jego królem i dzielnymi wojownikami”.

Joz. 6:1-2, według Biblii Tysiąclecia

Dwanaście lat temu – mur berliński jeszcze wówczas stał – wygłaszałem orędzie o Jerychu w Berlinie Wschodnim. Słuchacze, bardzo poruszeni, odczuwali swego rodzaju mieszankę satysfakcji i obawy. Po nabożeństwie niektórzy komentowali: „Trzeba dużo odwagi, żeby zwiastować o upadku murów Jerycha właśnie w tym mieście, które jest podzielone wielkim murem. Niemniej jednak Twoje kazanie może ściągnąć na nas kłopoty. A i Ty sam możesz już nigdy więcej nie dostać wizy do naszego kraju”.

Kiedy następnym razem głosiłem tam kazanie, muru już nie było.

Historia Jerycha istotnie jest potężna i groźna. Rzecz ciekawa, spisano ją setki lat po rzeczywistym zniszczeniu tego miasta. Jak naprawdę uległo ono zniszczeniu, w gruncie rzeczy nie wiadomo. Opowieść biblijna to nie sprawozdanie reportera relacjonującego wydarzenia na żywo. Opis, którym dysponujemy, to kazanie zwiastowane wtedy, gdy Żydzi znajdowali się w niewoli Babilonu, ówczesnej światowej superpotęgi, Jerycha czasów znacznie późniejszych.  Po ludzku rzecz biorąc, nie było nawet cienia nadziei, że mocarstwo babilońskie upadnie, a wygnańcy powrócą do swojej ziemi. Żydzi podczas swego wygnania w pełni doświadczyli tego, że

„Jerycho (...) było silnie umocnione i zamknięte (...). Nikt nie wychodził ani nie wchodził. I rzekł Pan do Jozuego: »Spójrz, ja daję w twoje ręce Jerycho wraz z jego królem i dzielnymi wojownikami«”.

Kaznodzieje nie mówili: „...daję Babilon w twoje ręce”. Byłoby to i śmieszne, i niebezpieczne. Chociaż ani jeden Żyd by w coś takiego nie uwierzył, kaznodzieja i tak natychmiast trafiłby do więzienia. Ale kaznodzieje nie mówili: oto Babilon został wydany w wasze ręce; mówili o Jerychu.

Są sytuacje, gdy wszystko jest szczelnie zamknięte, nikt nie może dostać się do środka ani wydostać. W takich sytuacjach nie ma pożytku z mówienia: „Nic się nie martw, jeszcze wszystko będzie dobrze”. Jedyna rzecz, jaką można zrobić, to opowiadać historie o wierze.

Kiedy Jerycho – prawdziwe Jerycho – upadło, nie musiało to wyglądać dosłownie tak, jak głosi opowieść. Nie da się obalić supermocarstwa ani obnosząc arkę przymierza dookoła jego stolicy, ani dmąc w trąby, ani choćby krzycząc: „Alleluja!”. A mimo to coś podobnego ciągle na nowo zdarza się za każdym razem, gdy historia ta jest opowiadana.

Mur berliński runął, ponieważ Gorbaczow na to pozwolił. Coś wywarło na nim wrażenie: ludzie w Niemczech Wschodnich nie użyli broni. Po prostu zaczęli organizować pochody w miastach. Uczestniczyły w nich tysiące ludzi, powtarzało się to raz po raz, jakby chodzili wokół Jerycha. A przed wyruszeniem na miasto zbierali się w kościołach, nawet ci, którzy nie byli wierzący. Czasem do obalenia Jerycha wystarczy tylko mała grupka wierzących, ale wszyscy – i wierzący, i niewierzący – muszą kroczyć, niosąc arkę przymierza i dmąc w trąby. W przypadku Jerycha okrążali miasto przez sześć dni. Siódmego dnia obeszli je siedmiokrotnie.

Obalenie muru berlińskiego to tylko jedno z wydarzeń mijającego stulecia, w którym pobrzmiewa echo upadku Jerycha. To, co stało się w Europie, o wiele wcześniej wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych. Kiedy czarnoskórzy Amerykanie byli jeszcze niewolnikami, nie przynosiło pożytku mówienie im: „Nie martwcie się”. Oni potrzebowali opowieści budzących wiarę: o wyjściu dzieci Izraela z Egiptu („Powiedz faraonowi: Wypuść mój lud”), o upadku Jerycha. Opowiadali sobie nawzajem te historie, słuchali ich, modlili się nimi i śpiewali je.

Słyszeliśmy głos Mahalii Jackson śpiewającej z mocą: Joshua fought the battle of Jericho, Jericho, Jericho... and the walls came tumbling down. Jozue toczył walkę o Jerycho... a mury runęły.

Kiedy Mahalia Jackson śpiewała, czarnoskórzy Amerykanie byli już wolni, lecz nie równouprawnieni. Czarni śpiewacy nie mogli występować w słynnych amerykańskich salach koncertowych, a zwłaszcza czarnoskóra kobieta, która nigdy nie uczyła się muzyki. Mahalia Jackson nie umiała nawet czytać nut. Dla niej sale koncertowe były jak Jerycho: „silnie umocnione i zamknięte (...). Nikt nie wychodził ani nie wchodził”.

Ale Mahalia Jackson śpiewała po kościołach i pod gołym niebem: siedem razy, siedem razy po siedem razy, siedemdziesiąt razy po siedem razy... Aż wreszcie mury sal koncertowych runęły. Kiedy po raz pierwszy miała wystąpić na wielkiej scenie w Nowym Jorku, nikt nie mógł jej znaleźć. Zrozpaczony dyrektor zwrócił się o pomoc do czarnoskórej sprzątaczki, która przysiadła na krześle: „Ej, kobieto, nie widziałaś gdzieś przypadkiem Mahalii Jackson?”. Sprzątaczka odparła potulnie: „To ja jestem Mahalia Jackson, psze pana”. Ciemnoskóra sprzątaczka zburzyła mury sali koncertowej.

Historia Jerycha trwa.

Może nie otrzymujemy tego, co z początku chcieliśmy otrzymać. Ale mury Jerycha się walą. Okrążanie Jerycha sześć razy, a potem siedem razy, a choćby i po siedemdziesiąt razy siedem, może potrwać dłużej niż życie jednego pokolenia, ale mury Jerycha w końcu runą.

Jerycho to coś więcej niż tylko starotestamentowe miasto. Jerychem może być wszystko. Jerychem może być państwo – twój kraj. Mogą nim być ludzie: twój naród, twoja rodzina, twój zbór albo twój własny zakuty łeb czy kamienne serce. Najszczelniej zamkniętym Jerychem jest śmierć. Przez bardzo długi czas nie możemy tam wejść, a już z całą pewnością wchodzić nie chcemy – bo nie chcemy umierać. Ale gdy się tam w końcu znajdziemy, zamyka się szczelnie i nikt nie może już wyjść; po śmierci nie możemy wrócić do życia.

To coś więcej niż przypadkowa zbieżność, że Jozue i Jezus to jedno i to samo imię. Pierwszy Jozue sprawił, że miasto runęło w gruzy. Drugi Jozue pokonał śmierć. Jeśli nawet wszechpotężne Jerycho-Śmierć zostało pokonane, to jakież inne Jerycho zdoła się ostać? Upadek Jerycha już nastąpił. Amen.

Ks. Marcel Dietler
Tłum. Monika Kwiecień
[Kazanie, nadesłane redakcji, zostało wygłoszone podczas międzynarodowego nabożeństwa w ewangelicko-reformowanym kościele św. Jana w Bernie 7 maja br.]