Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

 NR 3/2023, s. 30-31

 „Panie, już przestało wywyższać się serce moje, i nie wynoszą się już oczy moje. Nie chodzi mi o rzeczy zbyt wielkie i zbyt cudowne dla mnie. Wreszcie uciszyłem i uspokoiłem swoją duszę. I tak, jak spokojnie śpi dziecko przy piersi matki, tak we mnie wreszcie uspokoiła się dusza moja. Człowieku, oczekuj Pana, teraz i na wieki!” (Ps 131)

Psalm, choć krótki, to mądry w swej prostocie i prawdzie. Psalm tchnący spokojem człowieka, który doznaje odpoczynku po wielu latach stawiania pytań, niezgody na niesprawiedliwy los, buntu i gniewu... To pogodzenie się ze swym życiem i miejscem, oswojeniem z sytuacją w której się znalazło... Wydaje się, że w sposób trafny opisuje los naszego zmarłego Henryka.

Słowa psalmu to słowa człowieka doświadczonego, ale czy starego? Tego nie wiemy – doświadczenie nie zawsze związane jest z wiekiem. Choć w przypadku Henryka, który osiągnął wiek 81 lat można mówić o doświadczeniu, niełatwym i często traumatycznym. Człowiek piszący ten psalm przestał gonić za rzeczami, które w jego przekonaniu były w przeszłości ważne a teraz widać ich znikomość, wydawały się kiedyś wzniosłe a teraz są tylko codzienne. Z pewnością sam kształcił się, kształtował swe wnętrze, poznawał życie, ludzi, siebie. Poznawał Boga i swą relację z Nim. Widział dobro
i zło, sam czynił dobrze a czasami popełniał błędy.

Malutki, dwuletni Henryk, wraz z rodzicami tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego został wysłany z Warszawy do Rabki przez swojego dziadka, Karola Billera, który sam pozostał jednak w stolicy i tam zginął. Już po wojnie przeprowadzili się do Krakowa, gdzie przeszedł cały cykl edukacyjny od szkoły podstawowej poprzez gimnazjum aż do liceum. Ochrzczony został w Krakowie, w parafii ewangelickiej przy ul. Grodzkiej, jego rodzicami chrzestnymi byli Eugenia Burmajster i ks. Władysław Paschalis. Tam również został konfirmowany.

Rozpoczął studia geodezyjne w Wyższej Szkole Rolniczej lecz przerwał je z powodu narodzin swej córki Ani. Ze swoją żoną Barbarą poznali się i pobrali w 1967 r. Jednak to małżeństwo nie przetrwało, choć po rozwodzie pozostali do końca przyjaciółmi, opiekując się sobą nawzajem w potrzebie.

Przez całe swoje życie zawodowe aż do przejścia na emeryturę w roku 1990 pracował w przedsiębiorstwie transportowym jako spedytor.

Od początku swego świadomego pobytu w parafii ewangelickiej w Krakowie brał czynny udział w jej życiu. Dał się poznać z dobrej strony, wykazując się solidnością i odpowiedzialnością za swoją parafię, nie zapominając nigdy i zawsze podkreślając, że jest ewangelikiem reformowanym. Dlatego więc został wybrany na członka Komisji Rewizyjnej parafii krakowskiej, którą to funkcję sprawował przez wiele lat.

Zaś w naszym Kościele również przez wiele lat był delegatem na Synod, począwszy od końca lat 90. ubiegłego wieku. Mogliśmy go po raz ostatni widzieć i rozmawiać z nim na Synodzie w Łodzi wiosną 2022 r. Pamiętamy pana Henryka w czasie naszych Synodów, bacznie obserwującego obrady, przysłuchującego się im i w sposób umiarkowany ale stanowczy wyrażający jasno swoje zdanie.

Miał w sobie pogodę ducha, uśmiech, poczucie humoru i radość życia. Tak, kochał życie, świat, mieszkańców tego świata. Jego również kilka osób, kilkoro dzieci i zwierząt pokochało. Choć również nie pozbawiony krewkości i stanowczości. Przez całe swoje życie był silnym człowiekiem, z wewnętrzną mocą. Jednocześnie pogodny i pozytywny. Jego charakter, natura i doświadczenie były gwarantem spokoju i zgody w rodzinie.

Kiedyś, w trakcie Synodu w Zelowie, siedząc na ławeczce doszliśmy w trakcie rozmowy do wniosku, że cała ludzka mądrość i dojrzałość to zbudowanie w sobie świadomości krótkości i kruchości życia. I dopiero wtedy można życie wypełniać najlepiej, jak to możliwe – roniąc z niego jak najmniej. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że Ewangelia jest mniej o tym, jak dostać się do Królestwa Bożego po śmierci, a bardziej o tym, jak żyć w Królestwie Bożym przed śmiercią. Myślę, że w swym życiu Henryk uronił z każdego dnia jak najmniej. I dlatego tak ważne dla niego było kilka osób: córka Ania, wnuczka Agnieszka, zięć Krzysztof, którego traktował jak syna. Im poświęcił siebie, swój czas, siły, to co najlepsze. Wspaniały Tata i Dziadziek, bo tak był przez wnuczkę do końca nazywany.

Odszedł we śnie, niejako z ulgą, cicho i spokojnie ześliznął się w śmierć.

Doświadczając przy takich okazjach różnych oblicz rozłąki, można zadać pytanie: W jakim stanie pozostawimy po sobie naszych bliskich? Jaki nasz obraz będą oni nosić, gdy nas już nie będzie? Co takiego uczynić, jak żyć? Życie i umieranie Henryka może nam dać wiele dobrej nauki: miłość i przyjaźń ze swymi najbliższymi i przyjaciółmi i życie jako konsekwencja tego – przyzwoite, godne, skromne, ale też i pełne radości życia, czerpania z niego wszystkiego, co najlepsze, poczucia humoru, rozsądku i uśmiechu. Życie nie poddające się chorobom, pomagające innym, starające się nie martwić swych najbliższych. A na to nie jest za późno, na to wciąż mamy czas…

Tam, gdzie jest pożegnanie, jest i powitanie. Wierzymy, że w chwili swego osobistego pożegnania Henryk przeżył chwilę powitania z nowym, doświadczył tego pełnego radości zaskoczenia, że tam, u kresu ludzkich i medycznych możliwości, nie ma pustki, lecz otwarte ramiona Boga. To dla nas, żyjących pociecha, że możemy spojrzeć na nasze życie na nowo, inaczej i z ufnością, że będzie lepiej, że nie wszystko stracone, zawsze jest szansa.

ks. Michał Jabłoński