Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

ROZWAŻANIE BIBLIJNE

 NR 3/2023, s. 12

Siódme przykazanie, umieszczone w Wj 20,14, brzmi: „Nie cudzołóż”. Dotyczy relacji dwóch osób, tworzących stały związek. Okazuje się jednak, że omawiane przykazanie miało w czasach Starego Testamentu zupełnie inny wymiar.

SIÓDME PRZYKAZANIE

Przykazanie to nie dotyczyło zachowania czystości czy wierności małżeńskiej, jak to dzisiaj rozumiemy, lecz miało charakter prawny
i społeczny. Przykazanie „nie cudzołóż” oznaczało zasady rodowodowe, własnościowe, zachowania hierarchii społecznej. To przykazanie zakazywało bezprawnego płodzenia nowego potomka, który mógłby potem ubiegać się o część swych praw wynikłych z zasad dziedziczenia. Przykazanie chroniło rodowód mężczyzny, który, jako głowa rodu musiał być pewien, że żona jest mu wierna, aby wszystkie jego dzieci mogły prawomocnie dziedziczyć jego majątek. Cudzołóstwo więc uderzało we własność dziedzica. Nie oznacza to, że kwestie moralne były wtedy drugorzędne, zasady moralne w małżeństwie były oczywiste. Małżeństwo, ze strony prawnej i ekonomicznej (dziedzicznej) było absolutną i nienaruszalną podstawą życia społecznego, która zabezpieczała większość praw człowieka.

W dzisiejszych czasach siódme przykazanie w sposób naturalny dotyczy związku dwojga równoprawnych wobec siebie osób, małżeństwa. I choć należy ono do porządku ustanowionego przez Boga, to żaden człowiek nie jest zmuszony do życia w takim związku. Małżeństwo ma dwa równorzędne cele: pełną jedność fizyczną, duchową i psychiczną oraz prokreację. Trzeba jednak pamiętać, że w życiu według porządku Bożego i w wierze w Boga chodzi przede wszystkim o zbawienie stworzenia, o pojednanie z Bogiem. Tak więc, to czy człowiek z różnych powodów jest samotny, czy żyje w związku, czy jest rodzicem, czy bezdzietnym, jest sprawą drugorzędną. To oznacza, że nawet pojedynczy człowiek, nieżyjący w związku, singiel jest
w wystarczającej mierze człowiekiem. Stąd też nie ma sensu upośledzać ani samotnych ani żonatych czy mężatek, rodziców czy bezdzietnych. Każdy przeżywa swoje życie i swoją relację z Bogiem sam za siebie. Przed Bogiem każdy z nas zdaje sprawę za siebie.

W akcie stworzenia jeden człowiek został powołany do życia z drugim po to, by byli sobie również pomocni. Ma to być pomoc, a nie rywalizacja, zniewolenie czy jednostronna ofiara. Powodem, dla którego jeden człowiek łączy się z drugim, powinny być również korzyści i przywileje. Oczywiste i trwałe. Ten zysk powinien być jasny dla obydwojga.

Gdy jedno z małżonków żyje w małżeństwie jedynie dla dobra dzieci, opinii społecznej, pracy, wspólnych kredytów, czy świętego spokoju, to nie jest to już pełne małżeństwo, to znaczy, że czas najwyższy, by się mu głęboko przyjrzeć i zacząć nad nim pracować w nadziei na dobre rozwiązanie dla obu stron.

Związek małżeński jest nierozerwalny z orzeczenia Bożego – „co Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza” (Mt 19,6). Trzeba jednak pamiętać, że jest to zasada, a nie norma prawna i że dotyczy ona jedności między małżonkami, a nie kontraktu między nimi. Jeżeli pojawia się cudzołóstwo, a mówiąc językiem dzisiejszym – zdrada, która niszczy zaufanie pomiędzy dwoma bliskimi sobie osobami, to jest to złe i nie podlega dyskusji. Małżonkowie powinni zawsze szukać w sobie uczciwej odpowiedzi na pytanie, czy związek, w którym do tej pory żyli, złączył rzeczywiście sam Bóg. Bo czego Bóg nie połączył, człowiek niechaj nie próbuje podtrzymywać za wszelką cenę.

Jeżeli z jakichś powodów, między innymi z powodu zdrady, oszustwa, przemocy, czy cudzołóstwa, dojdzie do rozpadu jedności małżeńskiej, to podtrzymywanie kontraktu może stać się czystą fikcją, czasem bardzo szkodliwą dla wszystkich stron, bo nie kontrakt stanowi czynnik istotny dla małżeństwa.

Życie w takim skrzypiącym i przynoszącym frustrację związku oznacza zranienie prosto w serce, odcięcie od źródła pokoju i utratę sił. Oznacza codzienne chodzenie do pracy z nożem w plecach, gonitwę za karierą, a jednocześnie cierpienie niedostatku. Małżeństwo oznacza dzielenie się uczuciami, powinnościami, prawami i przyszłością. Jeden z małżonków nie może być jedynie kucharką i pokojówką, a drugi jedynie dozorcą czy konserwatorem domowym. Gdy już nie chodzi o nic, gdy w ludziach narasta letarg i jest im już wszystko jedno, to jest koniec, już po wszystkim. Gdy nie ma nadziei na zmianę, nie ma sensu już się nawet kłócić. Wtedy człowiek musi nauczyć się i umieć żyć w samotności z sobą samym, gdy się to wszystko rozpadnie, nie uda. Nie stracić sensu życia, gdy ten drugi odejdzie lub zgaśnie.

Do relacji małżeńskiej przyrównana jest relacja Boga i Jego ludu. A to uwzniośla stan małżeński, to znaczy – jest on tak dobrym wynalazkiem, że warto użyć go do opisania i zilustrowania postępowania Boga z człowiekiem. Postępowania, które wymaga od obydwu stron mądrości, uwagi, wybaczenia
i wielkoduszności. Jednocześnie najgłębszego zaufania i partnerstwa we wzajemnym układzie. Małżeństwo jest takim małym wszechświatem, mikrokosmosem. Pełnym dobrego i złego. Możliwości i strat. Potencjału by wzrastać lub zanikać. Sił, by dawać i bezsilności przyjmowania.

W jaki sposób zakaz „Nie cudzołóż” zamienić na nakaz, prośbę czy propozycję? „Bądź wierny, lojalny i uczciwy względem swego partnera lub małżonka. Pielęgnuj miłość. Podtrzymuj i chroń ognisko domowe. Bądź otwarty na każdy gest, słowo, czujny na każdy sygnał wychodzący od tej drugiej osoby, by nie było za późno na rozmowę i na jak najdłużej trwającą wspólnotę ciała i ducha”.

 

ks. Michał Jabłoński – proboszcz Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie