Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 8-9 / 2002

Tak się w moim życiu ułożyło, że warszawska parafia i dom pastorostwa Skierskich od moich najmłodszych lat był również w jakimś sensie moim domem. Spędzałam tam swoje dzieciństwo i lata młodości, w końcu zostałam członkinią tej rodziny, wychodząc w 1939 roku za mąż za Stefana Skierskiego.

Niektóre wspomnienia dotyczą lat, gdy byłam dzieckiem - wydarzenia zabawne, mało istotne, które potem okazały się ważne. Kiedyś wpadłam na Leszno, przywitałam się i chciałam wyjść na balkon w salonie, który przylegał do gabinetu ks. Stefana Skierskiego. Wówczas ciocia Bronia, czyli żona księdza, powiedziała: Nie chodź tam, w ogóle nie hałasujcie, u Papy jest bardzo ważny gość. Tym gościem był Stefan Żeromski. Później z urywków rozmów domowników zorientowałam się, że Stefan Żeromski będzie przyjmowany do naszego Kościoła.

Wróćmy na ulicę Leszno 20, gdzie żył i pracował mój dziadek, superintendent August Karol Diehl. Tutaj urodził się mój ojciec, moje ciotki i stryjowie, tu jako dziecko i później, gdy dorastałam, poznałam wielu ludzi, którzy stali mi się bliscy.

Niewielki jednopiętrowy budynek, skromna szara kamienica, wyróżniająca się wśród sąsiedzkich pretensjonalnych domów prostotą form i proporcji. Jedyną ozdobą było tzw. Oko Opatrzności ujęte w trójkątną ramę ponad oknami. Wchodziło się przez dużą, ciężką, drewnianą bramę. Obszerne podwórze wybrukowane było kocimi łbami. Z obu stron boczne oficyny, wraz z frontową elewacją, tworzyły coś na kształt litery V. Naprzeciwko głównego budynku stał stary kościół zwieńczony, podobnie jak dom parafialny, Okiem Opatrzności. Przez kamienny ganek i po kamiennych schodkach wchodziło się na górę do kancelarii; za drewnianą barierką, pośród ksiąg i papierów urzędował sekretarz - pan Stanisław Bretsch oraz maszynistka - panna Julia. Z kancelarii wchodziło się do dużej sali posiedzeń. Tu przychodziłam na lekcje konfirmacji. Niska, ale bardzo długa komnata tonęła w półmroku, pod oknami stał długi stół przykryty zielonym suknem, na ścianie wisiał prosty, niewielki krzyż. Lewa ściana sali zawieszona była portretami zasłużonych mężów Kościoła. Patrzyłam z wielką ciekawością na portret dziadka. Nie znałam go, bo urodziłam się już po jego śmierci. Zawsze zdawało mi się, że uśmiecha się dobrotliwie i byłam prawie pewna, że mnie lubi. Prawa strona przeznaczona była na fotografie, związane z ważnymi wydarzeniami parafii. Również z prawej strony, na końcu sali znajdowały się drzwi, grube, ciężkie, okute żelazną kratą, tworzącą na nich piękny ornament. Już od progu ogarniało człowieka dziwne uczucie czegoś tajemniczego. Była tam biblioteka, a właściwie archiwum i coś w rodzaju muzeum w miniaturze. Pamiętam zapach stęchlizny i kurzu. Stare egzemplarze Biblii oprawne w skórę i tomiska różnych ksiąg wypełniały półki od sufitu po podłogę. W gablotach leżały dokumenty, kopia Konstytucji 3 maja, pisma z czasów Mikołaja Reja i Jana Łaskiego. Tu zamknięta była historia naszego Kościoła.
Maria Skierska


zobacz pełny tekst